wróć do strony głównej


ÓŻANIEC W RĘKACH LUDZI MŁODYCH



„Wiem jedno. Nie mamy złej młodzieży. Mamy kochaną, wrażliwą i wspaniałą młodzież. Czasami wielu się z nich mocno zagubi. Dlatego tworzymy tę Armię [różańcową]. Chcemy duchowo i różańcem powalczyć o dusze młodych. Skoro Maryja zachęca - warto Jej zaufać. "Odmawiajcie różaniec" (ks.Rafał J.Sorkowicz SChr).

„Różaniec ustawia wewnętrznie każdego człowieka, nawet tego, który jest bardzo daleko od Boga i daje moc do dawania świadectwa”. (s.Ferdynanda Maria ASM)

reprodukcja z kartki


ŚWIADECTWA PRZYJAŹNI Z RÓŻAŃCEM

Różaniec to nie obciach !

Kiedyś, jeszcze jako mało rozgarnięta nastolatka, odmawiając różaniec w drodze do domu czy szkoły, zawsze dbałam, żeby był on niewielki, jak najmniej widoczny. Wstyd ? Pewnie trochę tak. Na pewno bardziej niż troska o ewangeliczne zalecenie modlitwy w cichości serca, by nie robić tego na pokaz. Stąd przebieranie koralikami maciupeńkich dziesiątek w kieszeniach kurtki, albo powyciąganych rękawach swetrów. Minęło sporo czasu i moje podejście do odmawiania różańca bardzo się zmieniło. Wciąż jednak pokutuje jakaś czarna legenda, że klepanie różańca to straszny obciach, bezmyślnie powtarzana mantra moherów.

A jednak, nie do końca. Młodzi ludzie coraz częściej sięgają po sznury z przesuwającymi się paciorkami, o czym świadczą liczne koła czy sztafety różańcowe dla młodzieży. Co więcej, nie mają żadnych oporów, by pokazać to światu. Jest to raczej powodem dumy, aniżeli wstydu. „I pray the Rosary”. Taki napis robi sobie na koszulce bohater krążącego w sieci filmiku. Tak ubrany wychodzi na ulice, a do niego dołącza się pokaźna grupa młodych osób z podobnymi koszulkami...

Od kilku miesięcy ogromną popularnością cieszy się akcja „Nie wstydzę się Jezusa”. W ramach kampanii sławne osoby zachęcały młodych do symbolicznego noszenia breloka z wyrytym właśnie takim hasłem. Do nie-wstydzenia się Jezusa zachęcali m.in. Marek Jurek, Agnieszka Radwańska, kabaret Mumio, Robert „Litza” Friedrich, Krzysztof Ziemiec i Przemysław Babiarz.

Właśnie zaczął się październik. Miesiąc modlitwy na różańcu. Może niekoniecznie trzeba mobilizować "celebrytów", żeby zachęcali do modlitwy na różańcu. Wielu z nich niejednokrotnie zachęcała do tej formy modlitwy przy różnych okazjach. Najlepszą jednak formą zachęty jest osobiste świadectwo. Na przykład to, że odmawiając różaniec w tramwaju ktoś nie schowa dłoni ze sznurem paciorków do kieszeni...” (eMBe) Źródło: http://www.fronda.pl/a/rozaniec-to-nie-obciach,14865.html



Było to w latach okupacji niemieckiej. We wrześniu 1941 roku rozpoczęłam naukę na tajnych kompletach w Gimnazjum Księży Salezjanów w Sokołowie Podlaskim, które wraz ze świeckimi pedagogami prowadzili z narażeniem życia własnego i uczącej się młodzieży. Miałam wówczas trzynaście lat. Warunki nauki były bardzo trudne ze względu na okupację, a także niełatwe warunki materialne. W dodatku – na progu mojej edukacji – niespodziewanie zmarł tatuś.

Aby móc uczyć się, musiałam codziennie przemierzać pieszo około dziesięciu kilometrów w jedną stronę, gdyż dla bezpieczeństwa lekcje odbywały się w różnych punktach miasta. Zajęcia odbywały się w godzinach popołudniowych, a nawet wieczornych. Po blisko dwugodzinnym marszu, do domu wracałam około godziny 21. W zimowych miesiącach mieszkałam na stancji, ale jesienią była to już noc. Na długiej trasie czekały różne niebezpieczeństwa i choć byłam nieprzeciętnie strachliwa, bojąc się nocą wyjść nawet za próg domu, na szczęście nic mi się nie przydarzyło, choć drogę tę przemierzałam codziennie przez pięć lat. Ale już w pierwszym dniu mojej wyprawy po wiedzę do Sokołowa, w tym względzie przeżyłam wewnętrzny przełom. Dokonało się to dzięki modlitwie różańcowej. To był niezapomniany powrót !

Pierwsze zwiastuny nocy zastały mnie na drugim kilometrze przebytej drogi. Ludzie zeszli z pól. Byłam sama – tylko z Aniołem Stróżem i z różańcem w kieszeni. Złowrogie myśli i przywidzenia budziły strach w mojej wyobraźni. Wylękniona i bezradna usiadłam na przydrożnym kamieniu, szlochając, jak ja dojdę do domu ? Drogi nie ubywało. Zapadała ciemna noc usypiająca ziemię i przyrodę. Nagle, w głębi duszy, usłyszałam tajemniczy głos: "Dlaczego siedzisz ? Bierz różaniec do ręki i śmiało idź". Zrozumiałam, że Matka Najświętsza pójdzie ze mną, chroniąc mnie od wszelkich lęków i niebezpieczeństw. Sięgnęłam więc po koronkę.

Serce zabiło mi radością i odwagą. Jakby mi u nóg wyrosły skrzydła ! Przesuwając różańcowe ziarenka zaczęłam biec. Szybko i ze spokojem pokonałam groźny i długi las. Kilometry wydawały mi się krótsze. Po godzinnej i szczęśliwej wędrówce byłam bliska celu. Wtem, w blasku poświaty księżyca, spoza wzgórza, wyłoniła się postać niewieścia. Któż to ? Odważnie szłam naprzód odmawiając różaniec. Nagle stanęłam jak wryta ! O Boże, Mamusia ! Kochana Mama – także z różańcem w ręku. Utrudzona znojnym dniem pracy w polu wyszła na spotkanie swojego dziecka. Do tego zdolna jest tylko matka ! Przyciskając mnie do serca rzekła: "Dziecko, tak bardzo martwiłam się o ciebie, myśląc, jak ty wrócisz, więc posłałam ci Anioła Stróża. Prosiłam Matkę Bożą, by cię przyprowadziła bezpiecznie, gdyż wiem, jak ty się boisz ciemności...".

To chyba ten Anioł Stróż poderwał mnie do drogi pod opieką Różańcowej Pani. Wzruszona odpowiedziałam z entuzjazmem: "Niech Mamusia nie martwi się o mnie. Zanim odmówiłam wszystkie różańce i koronki, których mnie nauczyłaś, bezpiecznie i bez lęku przemierzyłam całą drogę". Od tego dnia nocne strachy odstąpiły ode mnie. Z różańcem – z tą skuteczną bronią, przewędrowałam bezpiecznie aż pięć lat. Również na kompletach i w czasie łapanek nie wpadłam w ręce Niemców, za co groził Oświęcim... A bywało różnie” (s.Genowefa ze Wschowej „Zwycięstwo przychodzi przez Różaniec” – patrz bibliografia).

Szkoła męstwa

Podczas Ii wojny światowej „gestapowcy wpadli na trop jednej z wielu organizacji patriotycznych, aresztując wielu jej członków, a wśród nich 20-letniego młodzieńca, studenta o nazwisku Tondera. Ze szczególną "pieczołowitością" zaopiekowali się nim, jako przywódcą organizacji, dwa znane ludności Rzeszowa „wampiry". Życie około 200 ludzi "wisiało na włosku" i było w ręku tego jednego więźnia. Wszystko zależało od tego, czy się załamie w katuszach i wyda innych, czy też wytrwa mężnie do końca.

Jego koledzy patrzyli z niepokojem, jak z celi więziennej brano ich przywódcę na badania. Przez 2 tygodnie gestapo znęcało się nad nim łamiąc mu kości, czaszkę, szczęki, kopiąc i poniewierając w najokrutniejszy sposób. Do celi wrzucono go zielonego, bladego jak śnieg i podobnego raczej do szkieletu niż do człowieka. Koledzy obstąpili wspartego o ścianę studenta, pytając, czy nie wydał ich albo organizacji. On z wielkim trudem wystękał przez obrzękłe usta: "Nic nie powiedziałem".

Po 2 tygodniach wzięto go na nowe męki, tym razem na 3 tygodnie. I powtórzyła się ta sama scena. Ostatni raz męczono go aż 4 tygodnie i, prawie bez życia, odesłano do celi więziennej. Oczy miał wybite, szczęki i ręce połamane. Teraz koledzy zwątpili i nie pytali już o nic. W takich katuszach każdy mógłby się załamać. Ale jeden z nich zbliżył się do niego i spytał: "Czy wszystkich wydałeś ?". Pytany nic nie odpowiedział tylko próbował coś wydostać z kieszeni ale nie mógł. Pomogli mu koledzy, wyjmując z kieszeni różaniec. Zmasakrowany wziął różaniec do ręki i z najwyższym trudem wyznał im: "Nie, koledzy. Nic i nikogo nie wydałem. Matka Najświętsza była moją mocą" (ks.Jan Kornobis „U ołtarza Maryi” – patrz bibliografia).

Tysiąc jeden Różańców

Leonard Mieczysław Fudała żył w latach 1925-1950 i by ł jedną z ofiar reżimu stalinowskiego. Oddał życie za Ojczyznę i wiarę – wspomina jego siostra Elżbieta... Chłopiec był bardzo pobożny i z dużą świadomością religijną przygotowywał się do przyjęcia Pierwszej komunii świętej... Gorliwie obchodził pierwsze piątki i soboty miesiąca. Jako ministrant codziennie rano przed szkołą służył do Mszy świętej. Na bierzmowaniu przyjął imię Maria, wybierając Matkę Bożą za swą szczególną patronkę... Marzył o tym, aby zostać kapłanem. Gdy był w siódmej klasie, zapisał: "Wstąpię do seminarium duchownego, poświęcając się stanowi duchownemu. A jeżeli Bóg pozwoli mi zostać kapłanem w jakiejś ubogiej wiosce, to będę starał się o podniesienie ducha religijnego, kultury i oświaty na wsi". Jednak plany swe musiał zmienić z powodu okupacji [sowieckiej] i ostatecznie podjął studia na wydziale polityczno-konsularnym. Przyświecała mu myśl ratowania Ojczyzny. Jako dobrze wykształcony ambasador, chciał wiele zdziałać na polu walki o jej niepodległość.

W 1949 r. Mieczysław nie wrócił na wakacje do domu. Zaniepokojona rodzina została powiadomiona przez kolegę z akademika, że chłopak został aresztowany przez UB. Nie podano powodu aresztowania i nie zezwolono rodzinie na widzenia. Sam Mieczysław do końca nie wiedział, za co przebywa w więzieniu. Prosił rodzinę, by przysłała mu łańcuszek z krzyżykiem, gdyż poprzedni mu zabrano, ale gdy otrzymał upragnioną przesyłkę, nastąpiły bicia i prześladowania. Wyzywano go i bito pałkami aż do krwi. Kazano podeptać krzyżyk, ale nie zgodził się. Powiedział: "Tego uczynić nie mogę, jestem katolikiem", za co został okrutnie pobity. Karano go przez zamknięcie na noc w izolatce napełnionej wodą po kolana. Nigdy jednak nie słyszani, by złorzeczył oprawcom, raczej modlił się cicho o siłę do wytrwania w miłości.

Po kilku miesiącach aresztu, Mieczysława przeniesiono do zakładu dla obłąkanych w Kobierzynie. Rodzinie powiedziano, że zwariował. Najbliżsi nie dawali temu wiary, raczej podejrzewali kolejną zmyślną "torturę". Jak Mietek później sam wyznał, modlił się gorąco w ciągu całego pobytu w więzieniu i w zakładzie dla umysłowo chorych. Prosił Matkę Najświętszą, by mógł wrócić do domu i umrzeć na rękach matki. Choć nie miał prawdziwego różańca, który i tak by mu odebrano, modlitwę różańcową odmawiał na palcach. W powyższej intencji odmówił tysiąc jeden Różańców.

Gdy pewnego dnia matka Mieczysława wyszła [od syna] ze szpitala i wsiadła do pociągu, rozpłakała się z powodu bezradności. Wtedy podeszła do niej elegancka kobieta, która okazała się później żoną prokuratora, wysłuchała jej ze współczuciem i obiecała, że odzyska syna. Następnego dnia Mietek został zwolniony z zakładu. Cała rodzina płakała z radości. Chłopak był więziony przez dziewięć miesięcy.

Stan Mieczysława okazał się jednak bardzo ciężki. Lekarze dawali mu najwyżej kilka tygodni życia. Był wychudzony, obity, drżący na całym ciele, wystraszony. Ciągle mu się wydawało, że za chwilę UB zastuka do drzwi i zabierze go ponownie. Poprosił o sprowadzenie księdza i długo się spowiadał. Kapłan wychodząc powiedział do wszystkich obecnych: "To jest prawdziwy męczennik za wiarę świętą i Ojczyznę"... Po kilku latach [od śmierci Mieczysława] Fudałowie otrzymali wezwanie do sądu w sprawie związanej z okolicznościami śmierci syna. Na ławie oskarżonych siedział dawny kolega zmarłego...” (Joanna Kalisty „Różaniec” nr 2/2015 – tam znajdziesz całość).



Karol Wojtyła, przyszły papież Jan Paweł II, ukończywszy ośmioklasowe gimnazjum w Wadowicach, wyjechał do ogłprawdzić to, co zdobył w Wadowicach, co tam uznał za dobre i prawdziwe. Sprawdzić wobec tych, którzy znają się na ludziach, na nauce, na sztuce, na wartościach. W tym czasie, znalzał oparcie w księdzu Figlewiczu, który z Wadowic został przeniesiony na stanowisko wikariusza katedralnego...” Wkrótce jednak wybuchła wojna i wszystkie plany młodego Karola, “stanęły na głowie”.

Po niedługim czasie, “na horyzoncie życia Karola, coraz wyraźniej zaczął zaznaczać się nowy człowiek – Jan Tyranowski” z zawodu, krawiec, który mając maturę, otrzymał pracę w rachunkowości. “Chcąc zbliżyć się do Boga poprzez modlitwę i kontemplację, pojawił się w kościele św.Stanisława Kostki na Dębnikach, pośród młodzieży zgrupowanej wokół księdza Mazerskiego, który na wiosnę 1940 roku, po wygłoszonych rekolekcjach młodzieżowych, rozpoczął cotygodniowe wykłady dla młodzieży... Wtedy też powstała myśl stworzenia Żywego Różańca młodzieży męskiej. Księża oddali tę sprawę w ręce Jana Tyranowskiego. I tak, “pan Jan” – bo tak go nazywano - rozpoczął swoją dziwną pracę, której zaistnienia nikt nie przypuszczał, nikt nie proponował, nikt od niego nie wymagał, a której nikt by tak nie robił jak on.

Systematycznie, raz na tydzień, zaczął spotykać się z piętnastoma członkami swojego koła Żywego Różańca, do którego należał również i Karol. – po to, “żeby porozmawiać”. “W tym odmęcie okupacyjnej rzeczywistości, w czasie nieludzkim, w zalewie nienawiści z jednej strony i chęci zemsty z drugiej strony, chłopcy odczuwali to, co się działo w grupie Tyranowskiego, jako świat wreszcie normalny, ludzki, taki, w jakim człowiek powinien żyć”. W rozmowach z nimi podsunął myśl o konieczności apostołowania, o trosce o drugiego człowieka, o odpowiedzialności za innych, zwłaszcza młodych. Najgorliwszych wyznaczył na zelatorów nowo tworzących się Żywych Różańców. Tak więc Karol stał się zelatorem nowej piętnastki, podejmując tę samą “robotę”, jaką z nimi przeprowadzał pan Jan...” (ks.Mieczysław Maliński – “Droga do Watykanu” – patrz bibliografia).



„Pierwsze moje kroki z Różańcem św., rozpoczęły się w latach 90., kiedy to do tej modlitwy zachęcał nas, młodych wówczas ludzi, Jan Paweł II. Najpierw zaczęłam odmawiać na różańcu modlitwę w obronie dziecka duchowo adoptowanego, a przekonana o jej wielkiej skuteczności, odmawiałam już nie tylko cząstkę dziennie, ale nawet całą część. Wkrótce zostałam członkiem Krucjaty Różańcowej za Ojczyznę., a będąc posłem na Sejm RP, podjęłam się organizowania w kaplicy sejmowej (co posiedzenie w Sejmie), godzinnej adoracji Najświętszego Sakramentu z udziałem kilkunastoosobowej grupy posłów.

W skład naszej modlitwy przed tabernakulum, tradycyjnie wchodzi Różaniec święty. Na te "sejmowe" modlitwy przychodzi coraz liczniejsza grupa posłów, gdyż wobec współczesnych zagrożeń narodu polskiego, Ojczyzny; wobec związanych z narzucaniem Polsce nowych, groźnych ideologii, które deprawują serca i umysły Polaków, rośnie nasza świadomość, że Różaniec jest bronią niezawodną, pokonującą różne formy zniewolenia. Ta broń podczas rozbiorów, niewoli oraz komunistycznej zawieruchy czasów PRL-u, nie zawiodła nas, więc mam wielkie przekonanie, że dopóki będziemy wierni prośbie Matki bożej, związanej z Różańcem – Ona nie zawiedzie !” (Ewa Malik „Niedziela” nr 5/2014).



„Pamiętam różaniec, który dostałam od jakiegoś Włocha, wiele lat temu, podczas spotkania Jana Pawła II z młodzieżą w Loreto - wspomina Anna Olszewska z Gniezna. - Chodziłam wtedy do liceum. Massimiliano i Moreno z Sardynii chodzili wszędzie z naszą grupą, choć ani w ząb nie mogliśmy się z nimi dogadać, bo żaden z nich nie mówił po angielsku. Kiedy się żegnaliśmy, Massimiliano zdjął ze swojej szyi różaniec i bez słowa zawiesił go na mojej... Wzięłam ten różaniec i to chyba na nim zaczęłam się tak naprawdę modlić - już niezależnie od października czy różańcowych nabożeństw w kościele... Pamiętam, że był to czas, kiedy sporo znajomych szło do seminarium, wtedy sporo różańców odmawiałam właśnie za nich. I zawsze pamiętałam też w modlitwie o chłopaku, od którego różaniec dostałam, choć nigdy w życiu się już nie spotkaliśmy” (wg Moniki Białkowskiej „Przewodnik Katolicki”). źródło: http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,741,wielkie-prawie-nic.html

"Chodziłem z pielgrzymką pieszą do Częstochowy, a od nas trwa ona dwa tygodnie. Wtedy zacząłem zauważać, że to, co przypisywałem tylko starszym osobom w parafii, nie jest zarezerwowane jedynie dla nich, ale że i młodzi ludzie potrafią się modlić różańcem. Dostrzegłem, że ich więź z Maryją jest bardzo mocna, byłem pod wrażeniem tego" (Tobiasz http://www.rozaniec.dominikanie.pl/025.html#top).

"Jako ministrant zawsze chodziłem na nabożeństwa październikowe. Odpowiedni klimat tych nabożeństw, taki, który pozwala skupić się; półmrok, kadzidło i śpiewy, i to wszystko przed Najświętszym Sakramentem... Każdy, kto w tym uczestniczy i przeżywa to, świetnie zrozumie mnie. Nigdy więc nikt nie musiał mnie jakoś specjalnie zachęcać do Różańca. Myślę, że to jest łaska Boża, bo zawsze chętnie modliłem się na różańcu" (ks dr.Jan Glapiak "Królowa Różańca Świętego" nr 3/2012).

"Różaniec stał się moją własną modlitwą na przełomie matury i studiów. Wtedy zostałem animatorem w Oazie. Ludzie przychodzili i pytali, po co w ogóle jest ten różaniec. Sam sobie musiałem zadać to pytanie i wiedziałem, że dopóki nie zacznę go praktykować, nie będę w stanie nic powiedzieć, ani nikogo zaprosić do tej modlitwy. I mówiłem o własnym doświadczeniu różańca. Cóż z teorii ?" (Mateusz) (To i dwa poniższe świadectwa pochodzą ze źródła: http://www.rozaniec.dominikanie.pl/009.html#top).

"Kiedyś zachęciłem mojego niewierzącego kolegę, by pojechał ze mną na rekolekcje do jednej z górskich miejscowości. Idąc z nim w góry, wykorzystywałem ten czas na modlitwę. Odmawiałem wtedy różaniec za różańcem" (Michał).

"Kiedy miałem parę lat, rodzice zaczęli modlić się na różańcu wspólnie ze mną i rodzeństwem. Początkowo byłem różańcem bardzo znudzony i chociaż się buntowałem, to jednak włączałem się do tej modlitwy. W pierwszej klasie licealnej coś się zmieniło. Droga do szkoły trwała około dwudziestu minut, a że w tym czasie myślałem o różnych ważnych dla mnie sprawach, to w tym właśnie kontekście coraz częściej zaczął się pojawiać różaniec. Nie zawsze potrafię modlić się na różańcu kontemplacyjnie, ale lubię tę modlitwę i bardzo ją cenię. Sam najczęściej modlę się w drodze, powierzając sprawy świata, Kościoła i bliskich, równocześnie modląc się za tych, których mijam" (Wojtek).

"Moja "przygoda" z modlitwą różańcową zaczęła się już przed pierwszą komunią świętą, kiedy to z mamą i rodzeństwem przychodziliśmy do kościoła. Tam dzieci trzymały taki duży różaniec i po kolei odmawiały Zdrowaś Maryjo. Spodobało mi się i coraz chętniej przychodziłem na tę wspólną modlitwę. W końcu różaniec stał się stałym punktem każdego dnia w październiku. Tak było przez cały okres szkoły podstawowej. Potem przyszedł czas wyrażania w różańcu wdzięczności Bogu za to, że dostałem się do "dobrego" liceum, co było moim wielkim marzeniem" (Przemysław) (To i poniższe dwa świadectwa pochodzą ze źródła: http://www.rozaniec.dominikanie.pl/009.html#_2008).

"Różaniec jest dla mnie modlitwą bardzo elastyczną, która dostosowuje się do moich potrzeb. Mogę ją odmawiać w każdej sytuacji. I osobiście przekonałem się o jej skuteczności. Nabrałem zwyczaju, by decyzje, które trzeba podjąć w kontekście najprzeróżniejszych możliwości i propozycji, podejmować w towarzystwie modlitwy różańcowej. I im poważniejsze są to sprawy czy problemy, tym więcej czasu tej modlitwie poświęcam" (Michał).

"Modlitwę różańcową odkryłem właściwie w drodze. Jest to dla mnie "modlitwa drogi". Gdy miałem przejść na przykład cztery kilometry na stację PKP, brałem do ręki różaniec i idąc się modliłem. Czasami przez kilka miesięcy codziennie pokonywałem ten odcinek drogi. Dojeżdżałem do pracy w jednym z marketów, a potem na studia. Utkwiło mi w pamięci świadectwo Matki Teresy z Kalkuty. Otóż ona mierzyła drogę nie na kilometry, tylko na odmówione różańce. Kiedy gdzieś jechała czy szła, zaraz zaczynała odmawiać różaniec i ta modlitwa ją cały czas niosła. Skoro jej się tak wszystko w życiu poukładało, pomyślałem, to i ja mogę spróbować. Było to odkrycie przeze mnie modlitwy różańcowej. Najbardziej lubiłem rozważać w drodze tajemnicę Nawiedzenia św. Elżbiety. Można było w pewnym momencie uchwycić Maryję za rękę i iść przez chwilę razem. Było mi wtedy naprawdę łatwiej, a wszystko wokół stawało się piękne" (Marcin)



"Mnie osobiście najbardziej utkwiło w pamięci stosunkowo "niewinne" wydarzenie. Jako uczeń szóstej klasy miałem wielkie problemy z językiem angielskim i zagrożona była moja promocja do następnej klasy. Postanowiłem, że przed decydującą klasówką - oczywiście, oprócz nauki - przez tydzień co wieczór będę odmawiał Różaniec. Ku zdumieniu nauczyciela i mojej mamy, praca poszła mi dobrze. Jestem pewien, że bardziej przyczyniła się do tego modlitwa niż nauka. Odtąd zawsze polegałem na mocy modlitwy różańcowej" (Baron Johannes von Heereman - prezydent zarządzający międzynarodową organizacją katolicką - Pomoc Kościołowi w Potrzebie).

„Gdy jako kilkuletnie dziecko czasem zostawałam sama w domu, zawsze trzymałam w ręku różaniec i choć nie umiałam na nim się modlić (pamiętam, że schowana gdzieś w kąciku odmawiałam tylko „Zdrowaś Maryja”), czułam wewnętrznie, że jestem z nim bezpieczna. W miarę dorastania zaczęłam rozumieć wartość i potrzebę modlitwy różańcowej. Pomagała mi ona w najtrudniejszych chwilach życia. Różaniec pozostanie moim wiernym przyjacielem z lat dziecięcych z pewnością do końca mojej ziemskiej wędrówki” (Maria Jaworska – honorowy członek Zakonu Bonifratrów _”Bonifratrzy w służbie chorym nr 2/2001).

"Różaniec jest dla mnie wyjątkową modlitwą do Matki Bożej. Odmawiając ją, czuję szczególną obecność Maryi. Ta modlitwa pomaga wypraszać wiele łask, zarówno dla mnie, jak i dla moich przyjaciół i kolegów. Staram się odmawiać Różaniec codziennie, ponieważ Maryja codziennie wskazuje mi drogę, którą mam podążać" (Dawid, 17 lat, - "Czym jest dla ciebie Różaniec święty ?" "Niedziela" dodatek "Pokolenie" nr 19).

"Modlitwa różańcowa jest dla mnie zagłębieniem się w tajniki życia Maryi i Jezusa. Modlitwa ta uczy pokory, bezgranicznego zaufania woli Bożej. Każde spotkanie z Maryją w modlitwie różańcowej uświadamia mi, że jestem Jej dzieckiem. A jako dziecko powinienem rozmawiać ze swoją Matką, która pociesza oraz dodaje wewnętrznej siły do realizowania woli Bożej" (Rafał, 22 lata - "Czym jest dla ciebie Różaniec święty ?" "Niedziela" dodatek "Pokolenie" nr 19).

"Pierwszy różaniec dostałem przy Pierwszej Komunii Świętej. Nauczył mnie go odmawiać mój świętej pamięci Tatuś. Sięgałem po niego we wszystkich trudnych chwilach mojego dzieciństwa. Często leżał pod poduszką. Porwał się na kawałki, ale ja wciąż go jakoś naprawiałem" (Przemysław Babiarz dziennikarz i sprawozdawca sportowy).

"Przez większość życia byłem bardzo letnim chrześcijaninem. Zmiana przyszła jakieś trzy i pół roku temu. Wtedy po pewnej spowiedzi doświadczyłem nawrócenia. Także uwolnienia od różnych grzechów, które wcześniej trzymały mnie w niewoli. Po doświadczeniu tej spowiedzi, która była dla mnie bardzo silnym impulsem, pomyślałem, że muszę coś zrobić ze swoim życiem, jakoś się nawrócić. Pierwsze, co mi przyszło do głowy, to właśnie żeby odmawiać różaniec. I od dnia tamtej spowiedzi różaniec towarzyszy mi codziennie, staram się też go odmawiać w całości" (Bartek http://www.rozaniec.dominikanie.pl/028.html#top).

"Było dla mnie czymś bardzo naturalnym, że po drodze do szkoły w podstawówce czy w liceum codziennie wstępowałem na dziesiątek Różańca. Było to tak oczywiste, że nie wiedziałem, iż można nie wstępować, nikt mi tego nie mówił." (ks.Sławomir Kapitan, dyrektor Katolickiego Radia Podlasie - "Różańcowe refleksje" "Niedziela" nr 40/2009)

"Moja rodzina wyemigrowała z Polski, gdy miałem 13 lat. Przez 21 lat mieszkałem w USA. W czasie studiów medycznych chodziłem do wspólnoty, która modliła się za nienarodzone dzieci. Każdy - a było nas ok. 70 osób - modlił się w intencji konkretnego dziecka. Następne doświadczenie to modlitwa w intencjach, o które prosiło grono moich przyjaciół. Powstał bowiem zwyczaj takiej wzajemnej pomocy wśród znanych mi osób. Teraz z im poważniejszymi ludzkimi problemami się stykam, tym bardziej proszę Maryję o pomoc. Nie zdarzyło się, żeby Matka Najświętsza w takiej sytuacji "milczała". Modlitwa różańcowa jest dla mnie bardzo ważna. Gdy jej nie odmówię, zaraz mi czegoś brakuje" (Krzysztof Kucharski, lat 36, Wrocław, USA, obecnie Kraków - "Rozmowy o Różańcu" "Niedziela" nr 40/2008).



"Moje spotkanie z Różańcem świętym rozpoczęło się w IX klasie. Pamiętam, że pragnęłam mieć "swój różaniec", dlatego bardzo dobrze przygotowałam się do konkursu religijnego na szczeblu klasowym, w którym zajęłam I miejsce i w nagrodę miałam możność wybrania jednego z trzech różańców... Nie rozstawałam się z tym wybranym różańcem. Nosiłam go zawsze przy sobie i modliłam się na nim. Pamiętam, że często do późna w nocy modliłam się o błogosławieństwo Boże w nauce..." (Maria z Radymna "Zwycięstwo przychodzi przez Różaniec" jw.).

"Noszę różaniec w kieszeni. Obracam w ręce. Głaszczę paciorki. W rytmie codzienności odmawiam czasem dziesiątek, czasem dwa, bywają dni, że cały. Mój różaniec mieszka w kieszeni. Kieszeń płaszcza, swetra, w lecie boczna skrytka w torebce. Nie pamiętam, kto mnie tego nauczył. Pewnie babcia, bardzo pobożna kobieta. W podstawówce przy odpowiedzi, np. z fizyki, ściskałam w ręce różaniec. To samo na studiach. Na porodówce prosiłam położną, by pozwoliła mi go zatrzymać. Należę do tych ludzi, którym nie wystarcza tylko odmawianie Różańca, ja muszę go czuć fizycznie przy sobie. Wtedy jestem całkiem bezpieczna" (Matylda, Wałbrzych - "Rozmowy o Różańcu" "Niedziela" nr 40/2008).

"Różaniec dla siebie odkryłam dopiero na studiach, dzięki ojcom dominikanom z poznańskiego klasztoru i dzięki tamtejszemu zwyczajowi odmawiania dziesiątki Różańca przed Mszą św. akademicką - wspomina Jagoda. - Myślałam wówczas, że to piękne - że przed Eucharystią zwracamy się najpierw do Matki, dzięki której cała tajemnica Zbawienia mogła się rozpocząć i dokonać... W Różańcu lubię to, że przez powtarzalność słów mogę przestać koncentrować się na sobie, a zaczynam słuchać - mówi Jagoda. - Za często chyba zagadujemy Pana Boga i nie dajemy Mu dojść do słowa. Tu Bóg ma szansę być wreszcie usłyszanym..." (wg Moniki Białkowskiej "Przewodnik Katolicki").



"Różaniec uratował mnie. Dosłownie. Miałam wtedy 7 lat. Uciekaliśmy z płonącej Warszawy. Wokół gruzy, trupy, swąd spalenizny. Pamiętam dławiący strach i łzy. W połowie ulicy wyrwałam się mamie. Jak oszalała pognałam z powrotem. Wracam do domu po kuferek ze skarbami - przedwojenne pudełko po butach ojca - w nim m.in. różaniec ze szklanych paciorków. Bo akurat wtedy przypomniałam sobie, że katecheta mawiał, iż ludziom, którzy odmawiają Różaniec, przytrafiają się dobre rzeczy. A mojej rodzinie, Warszawie, całej Polsce bardzo potrzebne były wtedy dobre rzeczy. Matka i brat rzucili się w pościg za mną. Krzyczeli. Potem był taki suchy trzask, narastający z każdą chwilą hałas. Obejrzałam się i zobaczyłam wielkie oczy brata, a tuż za nim ścianę szarego dymu. Zawalił się front kamienicy. Gdyby nie moja ucieczka za różańcem, przywaliłyby nas tony cegieł" (Maria Barańska, Warszawa - "Rozmowy o Różańcu" "Niedziela" nr 40/2008).

"U mnie modlitwa różańcowa pojawiła się w liceum. Przyjąłem sakrament bierzmowania i w czasie wakacji poszedłem na pielgrzymkę do Częstochowy. Od tego momentu zauważyłem u siebie pogłębianie się religijności. Doszło do tego, że przed szkołą odmawiałem całą jedną część różańca. Warunki sprzyjały, ponieważ wstawałem rano i codziennie dojeżdżałem piętnaście kilometrów do szkoły. Atmosfera w czasie jazdy była taka senna, że nikomu nie chciało się rozmawiać czy dyskutować, dlatego też mogłem sobie spokojnie odmówić różaniec. Miałem świadomość, że modlitwa różańcowa jest dla mnie dużym umocnieniem i ma bezpośredni związek z tym, czy potrafię odrzucić grzech, czy nie... We wcześniejszych latach szkoły bardzo szybko ulegałem temu, co proponowali rówieśnicy, a co niekoniecznie było moralne. Doświadczenie dnia powszedniego przekonywało mnie o tym, że Różaniec daje dużo sił moralnych, a to było mi bardzo potrzebne" (Paweł http://www.rozaniec.dominikanie.pl/009.html#top).

"Modliłem się w okresie kwietnia-czerwca w intencji pomyślnego rozwoju mojej pracy magisterskiej (o dobre pomysły itd.), od jakości której sporo zależało. Moja modlitwa została wysłuchana na tyle łaskawie i szybko, że promotorom nie tylko spodobała się moja praca, lecz także zaproponowali mi kontynuowanie kariery naukowej we współpracy z nimi. Obecnie odmawiam kolejną nowennę [Pompejańską] w intencji znalezienia pracy przez ważną dla mnie osobę i staram się do niej zachęcać innych. Jak widać, nawet w tak "przyziemnych" celach warto modlić się do Matki Bożej" (Krzysztof "Królowa Różańca Świętego" nr 3/2012).

„Synu, jesteś dobrym synem, jeśli odmawiasz Różaniec. On będzie z tobą zawsze, w każdej przygodzie i w każdym miejscu będzie bronią przed pokusami, pochodnią przed ciemnościami, zawsze skutecznym lekarstwem chroniącym przed wszystkimi chorobami twej duszy” (o.Stanisław Maria Kałdon OP).

"Jesteśmy parą od kilku lat. Po studiach zdecydowaliśmy się pobrać. Niestety, brak pracy zmusił Maćka do wyjazdu za granicę. W tym czasie wydarzyło się wiele zła. Samotność i negatywny wpływ otoczenia sprawiły, że odwołaliśmy ślub tuż przed wyznaczonym terminem. Maciek stał się innym człowiekiem. Dla wszystkich jego zachowanie było niezrozumiałe i raniące. Zdecydowałam się pomóc mu, choć nie chciał ze mną utrzymywać kontaktu. Modliłam się więc różańcem Pompejańskim i prosiłam Matkę Bożą, by nie pozwoliła mu zginąć. Ostatniego dnia nowenny skruszony Maciek odezwał się i od tamtej pory w naszym związku zaczęło się układać. Ponownie planujemy ślub. Odmówiliśmy już kilka nowenn: jedną w naszej intencji, drugą, o znalezienie godnej pracy w Polsce, trzecią w intencji zgody między naszymi rodzinami i za każdym razem zostaliśmy wysłuchani. To wszystko, co otrzymaliśmy, zawdzięczamy Matce Bożej i teraz nie wyobrażamy sobie dnia bez modlitwy do naszej ukochanej Opiekunki" (Kamila i Maciek "Królowa Różańca Świętego" nr 4/2014).

Odkąd pamiętam, moi rodzice zawsze się kłócili, padały wyzwiska, a czasem dochodziło nawet do rękoczynów. Już w trakcie odmawiania części błagalnej nowenny Pompejańskiej, zauważyłam ogromną różnicę, jaka pojawiła się w rodzinnych relacjach. Obecnie rodzice odnoszą się do siebie z szacunkiem, w najgorszym zaś wypadku, po prostu ze sobą nie rozmawiają. Każdy, kto znał moją rodzinę i wie, jak było przez 30 lat, wie, że stał się cud..." (Anna "Królowa Różańca Świętego" nr 3/2015).

"Różaniec nigdy nie był mi obcy. Jeszcze w Oazie nauczyłem się go cenić i od szkoły średniej zawsze mi towarzyszy w kilku dziesiątkach odmawianych dziennie, ale nie codziennie cały Różaniec ! Tego nigdy nie praktykowałem i nie bardzo mogłem sobie wyobrazić, że można go odmawiać pobożnie i w takiej ilości codziennie [w nowennie Pompejańskiej]. Jednak okazało się, że można..." (Paweł "Królowa Różańca Świętego" nr 2/2015).

Anna Kucharska z Warszawy dwa lata temu skończyła studia. Choć nie pochodzi ze stolicy, postanowiła w niej zostać na dłużej. Był czas, kiedy uczyła w szkole i prowadziła parafialny zespół muzyczny, chwilowo nie ma stałej pracy. Anna Różaniec nazywa swoim kołem ratunkowym. - Wracam do niego zawsze, ilekroć trzeba o coś prosić, a ostatnio uczę się go zupełnie na nowo. Zawsze jest w zasięgu ręki, nawet pod poduszką - jakoś z nim czuję się bezpieczniej. Duże miasto ma to do siebie, że sporo czasu trzeba poświęcać na dojazdy, dlatego różaniec zawsze mam w kieszeni, żeby tego czasu nie marnować. A kiedy na studiach uczono nas łaciny, zaczęłam w autobusach szeptać sobie dziesiątki po łacinie, żeby się utrwaliło. Trudno w to uwierzyć, ale kiedy na egzaminie profesor właśnie o to mnie zapytał, od razu poznał, że uczyłam się "Ave Maria, gratia plena" na modlitwie, a nie teoretycznie. I dostałam piątkę !" (http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/życie-i-wiara/art,741,wielkie-prawie-nic.html).

"Jestem po studiach. Specjalizacja: informatyka i ekonometria. Różaniec wyniosłem z domu. Mój tato bardzo dbał o tę modlitwę. Jednak decydującą fazą w moim życiu okazały się studia. Wtedy człowiek jest wolny i sam decyduje, co wybiera. Ja skupiłem się na różańcu. Niezależnie od tego, w jakim byłem stanie - nawet w stanie upojenia alkoholowego, czy na wpół śpiący - starałem się, jeśli nie zrobiłem tego wcześniej, różaniec odmówić. Bardzo tego pilnowałem. Planowałem tak cały dzień, by znaleźć ten czas, a czasami było naprawdę ciężko. Zdarzało mi się zasypiać, ale mimo wszystko trwałem. Mam teraz takie wrażenie, że to się rozwinęło. Czuję opiekę Matki Bożej i to, że doprowadziła mnie Ona do Jezusa. Gdy patrzę wstecz na swoje życie, mam przeświadczenie, że Matka Boska się mną opiekowała i kierowała moim życiem" (Kamil http://www.rozaniec.dominikanie.pl/025.html#top).



"Moja rodzina wyemigrowała z Polski, gdy miałem trzynaście lat. Przez dwadzieścia jeden lat mieszkałem w USA. A jak było u mnie z modlitwą różańcową ? W czasie studiów medycznych chodziłem do wspólnoty, która modliła się za nienarodzone dzieci. Każdy, a było nas około siedemdziesiąt osób, modlił się w intencji konkretnego dziecka. Było to dla mnie szalenie zobowiązujące, bo bardzo chciałem, żeby nieznana mi w ogóle rodzina przyjęła i pokochała dziecko, za które obiecałem się modlić.

Następne doświadczenie to modlitwa w intencjach, o które prosiło grono moich przyjaciół. Powstał bowiem zwyczaj takiej wzajemnej pomocy wśród znanych mi osób. Miałem na przykład doświadczenie pewnej bezradności w rozmowach z różnymi osobami, które chciałem do moich racji przekonać. Podawałem, moim zdaniem, bardzo mocne argumenty i nic z tego nie wychodziło. Wpadłem wtedy na pomysł, by powierzać tego rodzaju sprawy Matce Boskiej. I okazało się, że właśnie Matka Boża najlepiej im to potrafi wytłumaczyć. Teraz z im poważniejszymi ludzkimi problemami się stykam, tym bardziej proszę Maryję o pomoc. Nie zdarzyło się, żeby Matka Najświętsza "milczała", kiedy proszę Ją o modlitwę w bardzo konkretnej intencji. Obecnie modlitwa różańcowa jest dla mnie czymś bardzo ważnym. Gdy jej nie odmówię, zaraz mi czegoś brakuje" (Krzysztof http://www.rozaniec.dominikanie.pl/009.html#_2008).



"Różaniec otrzymałem na pierwszą komunię świętą. Potem został wrzucony do barku i tam sobie leżał. Modliłem się na nim sporadycznie, dopiero w drugiej klasie technikum wziąłem go do ręki już tak na poważnie. Zacząłem się modlić, bo poczułem wewnętrzną potrzebę, która zrodziła się wraz z pragnieniem, by w naszych domowych relacjach pojawiło się więcej ciepła. Ale gdy wziąłem do ręki różaniec, nie wiedziałem, jak się modlić. W domowej biblioteczce znalazłem jakąś książeczkę. Nauczyłem się wszystkiego na pamięć.

Z początku mi nie wychodziło, często myliłem się i nie mogłem się skupić. Ale już w trzeciej klasie czułem potrzebę modlenia się na różańcu codziennie, pomimo że wymagało to znacznego wysiłku. Na początku studiów do modlitwy różańcowej zacząłem dołączać prośby o konkretne rzeczy. Prosiłem też o sprawy praktycznie nie do osiągnięcia. Żyliśmy w małym mieszkaniu, warunki były dość nieciekawe, a ja się modliłem, byśmy mogli to mieszkanie zmienić. I po jakimś czasie problem został w bardzo prosty sposób rozwiązany. Wówczas uświadomiłem sobie, że nasza wspólna radość z nowego mieszkania była owocem modlitwy.

Moje relacje z siostrą i tatą układały się różnie. Był między nami pewien chłód. Niby się kochaliśmy, a czegoś istotnego brakowało. Z czasem poczułem, że ja się poprzez modlitwę zmieniam, że jest we mnie więcej spokoju, że jestem bardziej otwarty. Dzięki modlitwie relacje z bliskimi zaczęły stopniowo stawać się coraz cieplejsze. Dzisiaj są już zupełnie dobre, a dawniejszy chłód całkowicie znikł. Kiedy pod koniec studiów zaproponowałem wspólną modlitwę różańcową w rodzinie, propozycja została przyjęta życzliwie. Dzisiaj wiem, że codziennie o dwudziestej pierwszej moja mama, która jest obecnie za granicą, i tata wraz z siostrą w domu modlą się, rozważając kolejną tajemnicę różańca" (Dariusz http://www.rozaniec.dominikanie.pl/009.html#_2008).



"W szkole podstawowej zobowiązałem się modlić na różańcu w intencji misji. Było to dla mnie ważne - jako obowiązek i zobowiązanie. Pamiętam, że przed północą starałem się zawsze odmówić cały różaniec. Była to klasa piąta i szósta. Potem się z różańcem trochę rozstałem. A zaczął mi towarzyszyć na poważnie w chwili, kiedy doświadczyłem wielkiej bezradności wobec konkretnych zachowań bliskich mi osób. Wówczas jedyne, co byłem w stanie robić, to chwycić za różaniec i wypraszać. Wtedy bardzo ważna stała się dla mnie modlitwa różańcowa, poczucie, że modlitwą tą towarzyszę stale osobom, wobec których byłem bezradny...

Ostatnio odkryłem różaniec jako drogę czy też szkołę, w której Maryja doprowadza do Chrystusa. W czasie tej modlitwy jestem w orbicie Jej obecności. Odsłania się przede mną Maryja, cicha, pokorna, zawsze obecna i zawsze wskazująca na Jezusa. Podczas wspólnej recytacji różańca, czasami monotonnej, uderza imię Jezus, które jest zwykle nieco mocniej akcentowane. Jezus! Jezus! Mam poczucie, że w tym mi towarzyszy czy prowadzi mnie do tego Maryja. Tak też odkrywam Maryję w Piśmie Świętym. Wiemy, że Maryja nie wygłosiła żadnej nauki o moralności, żadnego kazania, ale ona po prostu tam była. Obecność. Taki szary, monotonny, spokojny Nazaret. Spokój różańca to taki Nazaret, do którego mnie zaprasza Maryja. Gdzie Jezus! Jezus! Jezus! rzeczywiście jest w centrum" (Mateusz http://www.rozaniec.dominikanie.pl/009.html#_2008).

„Różaniec nie jest praktyką związaną z przeszłością, jako modlitwa dawnych czasów, o której należy myśleć z nostalgią, jako że przeżywa niejako nową wiosnę. I niewątpliwie jest to najwymowniejszy dowód miłości, jaką młode pokolenia darzą Jezusa i Jego Matkę Maryję” (Ojciec Święty Benedykt XVI).

"...Kiedy zamachy terrorystyczne wprowadziły niepokój na świecie i w powietrzu wisiała możliwość rozpętania się międzynarodowego konfliktu, bardzo się tym przejąłem i postanowiłem codziennie modlić się na różańcu w intencji pokoju. Byłem wtedy w trzeciej klasie gimnazjum i naprawdę wierzyłem, że Matka Najświętsza może światu ten pokój wymodlić. W tym samym roku bardzo poważnie zachorowała koleżanka z mojej klasy. Guz mózgu, chemia, stan śpiączki, w końcu lekarze powiedzieli, że nie ma już żadnych szans. Wtedy dość solidnie modliłem się na różańcu w jej intencji.

Choroba trwała długo, a ja zawsze pamiętałem o modlitwie. Planowana była operacja w USA, jednak próba uzbierania pieniędzy się nie powiodła, ponadto chemia bardzo wyniszczała organizm Natalii, tak że rodzice byli już bardzo zdesperowani. Wreszcie postanowili, że wszystko przerwą, łącznie z chemią, niech się dzieje wola Boga. I w pewnym momencie guz przestał się powiększać, jakoś to się wszystko zatrzymało. Chociaż Natalia nadal leży w łóżku, ale jednak żyje. Podziwiam radość, jaką ma w sobie, i to, że się nigdy nie poddaje. Modlę się za nią właściwie do dzisiaj i wciąż proszę dla niej o nadzieję" (Łukasz http://www.rozaniec.dominikanie.pl/009.html#_2008).



"Bardzo silnie wszedłem w grzech. A w 2005 roku przeżyłem mocne nawrócenie. Pan Bóg przyszedł nagle i z wielką mocą. Uwolnił mnie od wielu zniewoleń, właściwie w sposób cudowny, z dnia na dzień. Wtedy też udzielił mi daru modlitwy, takiej spontanicznej. Nagle odkryłem, że Bóg jest mi bardzo bliski i mogę z Nim rozmawiać jak przyjaciel z przyjacielem. Wtedy też przeżyłem pierwsze zetknięcie z Matką Bożą.

Moje nawrócenie to okres trzech dni, w których Pan Bóg udzielił mi żalu za grzechy i postawił przede mną całe moje dotychczasowe życie... Później postanowiłem pójść do spowiedzi. Tak jak potrafiłem, opowiedziałem całe swoje życie. Była to moja pierwsza spowiedź od ośmiu czy dziewięciu lat. Wtedy o Panu Bogu tak naprawdę niewiele wiedziałem. Jako pokutę po tej spowiedzi otrzymałem odmówienie jednej tajemnicy różańca. To było też niesamowite, że Pan Bóg za całe moje dotychczasowe życie prosi mnie teraz o odmówienie jednej tajemnicy różańca. Coś nieporównywalnego, nieproporcjonalnego, takie doświadczenie Bożego Miłosierdzia.

Wtedy nie wiedziałem jeszcze, jak się odmawia różaniec. Dlatego też poprosiłem księdza, u którego się spowiadałem, by mnie nauczył odmawiania różańca. Byłem wtedy na czwartym roku prawa. Od ośmiu lat w ogóle nie praktykowałem, nie miałem żadnej relacji z Panem Bogiem i mówiąc szczerze, naprawdę o Nim zapomniałem. Zapomniałem nawet podstaw. Ksiądz dał mi wtedy książeczkę, jaką się daje dzieciom do pierwszej komunii, i pokazał mi, jak się odmawia różaniec. Odmówiłem wówczas jedną część różańca i tak się zaczęła moja przygoda z Matką Bożą" (Aleksander http://www.rozaniec.dominikanie.pl/025.html#top).



"Moja świadoma przygoda z różańcem zaczęła się przed dwoma laty. Okazją była piesza pielgrzymka na Jasną Górę. W wieku dziesięciu lat jako dziecko poszedłem z mamą na pielgrzymkę. Po dwóch dniach „wymiękłem” i do Częstochowy nie doszedłem. Pozostało we mnie pragnienie, by taką pielgrzymkę rzeczywiście odbyć. Przed dwoma laty poszedłem i tym razem chciałem dojść do końca. Był to dość trudny okres w moim życiu. Odszedłem bowiem z pracy. Pojawiły się też inne problemy. Na studiach szukałem czegoś dla siebie, by się odnaleźć w Kościele. I stało się wtedy coś dziwnego.

Na pielgrzymce coś we mnie pękło. Poczułem pokój w sercu i zachwyt tym, co się na pielgrzymce działo. Byłem zauroczony Matką Bożą, Jej ufnością i tym, co Pan Bóg zdziałał w Jej życiu. Gdy modliłem się na różańcu, ta Jej ufność wobec Boga zaczęła się przekładać na moje osobiste, pełne zaufania podejście do Pana Boga. Obecnie mam różaniec stale przy sobie i modlę się na nim, odmawiając codziennie przynajmniej jeden dziesiątek. W pewnym momencie powierzyłem całe swoje życie Matce Bożej, a modlitwa pomaga mi czerpać wiele z Jej postawy. Tematem mojej pracy magisterskiej z politologii był sposób postrzegania zjednoczonej Europy przez Jana Pawła II. Ze względu na jego hasło „Totus Tuus, różaniec bardzo mi pomagał w tym wszystkim. Gdy miałem trudności z zabraniem się do pracy – różaniec stawał się takim otwarciem na Matkę Bożą i znikało całe zamieszanie w głowie, znikał szum, chaos i wracały chęci´(Piotr http://www.rozaniec.dominikanie.pl/021.html#top).



"Gdy przyszedł czas przygotowania się do matury, razem z kolegą wiedzieliśmy, że będzie to niełatwy egzamin dojrzałości. Ten kolega usłyszał gdzieś (może w Krakowie, bo jakiś czas temu chodził przez rok do księży Pijarów do małego seminarium) o nowennie, polegającej na odmawianiu przez 54 dni całego Różańca. Zaczęliśmy już od 1 września, pilnując jeden drugiego. Zmówiłeś ? Zmówiłeś ? Nieraz było trudno, bo spać się chciało, ale jeden drugiego pilnował I co ? Po 54 dniach tak nam to weszło w krew i tak się dało zorganizować czas, żeśmy przedłużyli naszą modlitwę i cała maturalna klasa zeszła nam na odmawianiu - jak się okazało - nowenny Pompejańskiej... A że nasza modlitwa różańcowa nazywa się nowenną Pompejańską, dowiedziałem się dopiero jako ksiądz w Kamesznicy i w Skoczowie" (ks.Władysław Zązel "Królowa Różańca Świętego" nr 2/2013).

„Moim pragnieniem jest, by księża rozkochali się w modlitwie różańcowej. Bo niby jak ksiądz, który nie jest zakochany w Różańcu, który sam go nie odmawia, będzie namawiał do niego ? Najlepszy przykład idzie z góry” (Leszek Podolecki apostoł Różańca).

"Na przełomie czerwca i lipca skończyłem studia. Jak wszyscy, chciałem znaleźć pracę. Dotychczas pracowałem w zawodzie pokrewnym do mojego kierunku studiów, jednak umowa kończyła mi się w czerwcu, a szanse na jej przedłużenie były bardzo niewielkie. Modliłem się więc w tej intencji nowenną Pompejańską. Jakież było moje zdziwienie, gdy tydzień po zakończeniu nowenny otrzymałem od mojego pracodawcy telefon z informacją, że umowa zostanie przedłużona najprawdopodobniej na kolejne cztery lata. Wierzę, że to właśnie pomoc Maryi sprawiła, iż moja prośba została wysłuchana. Chciałbym jeszcze powiedzieć, że nie trzeba martwić się o to, że się nie wytrwa w modlitwie. Ja miałem takie obawy, gdyż łączyłem pracę i studia. Na inne rzeczy zostawało mało czasu. Jednak gdy zacząłem odmawiać nowennę, nie miałem problemu z wygospodarowaniem czasu i teraz odmawiam już kolejną. Wszystkim bardzo serdecznie polecam odmawianie nowenny Pompejańskiej, gdyż ona naprawdę potrafi zdziałać cuda" (Paweł "Królowa Różańca Świętego" nr 3/2015).

Ojciec Hans Stapel, pragnąc ratować narkomanów, którzy "są wyrzutkami społeczeństwa, rannymi leżącymi na skraju drogi" - "w tym celu założył w Brazylii wielki ruch - Farmy Nadziei. Działa on już w ponad 10 krajach. W diecezji Pinheiro z podobną inicjatywą wyszedł ojciec J?ao Luis Mancini, który stworzył Farmę Miłości Miłosiernej. Sześćdziesięciu młodych mężczyzn stara się tam zwyciężyć nałóg, pracując w polu, hodując ryby i modląc się - przede wszystkim na różańcu. Działanie łaski jest zdumiewające. Widząc pozytywne efekty projektu, ludzie z okolicy, którzy początkowo byli przeciwni budowie farmy, teraz okazują solidarność tym młodym. Ojciec J?ao niczym dobry pasterz dniem i nocą troszczy się o swoje "zagubione owce", nawiązuje kontakt z bliskimi swoich podopiecznych, aby umożliwić im powrót do rodzin... W planach jest również placówka żeńska, ponieważ w nałóg wpada coraz więcej kobiet..." ("Pomoc Kościołowi w Potrzebie" - biuletyn nr 4/2015).



W jednym z pierwszych dni listopada br.(2013), sławny argentyński tenisista - Juan Martín Del Potro, na lotnisku, przed odlotem na kolejny turniej tenisowy, tym razem do Londynu - stracił swój różaniec, który był dla niego cenną pamiątką... Złodziej skutecznie na niego zapolował na dworcu Gare du Nord, gdy tenisista zatrzymał się na chwilę, aby udzielić wywiadu i rozdać parę autografów. W kilkadziesiąt sekund Argentyńczyk stracił walizkę, w której miał paszport, portfel i kilka rzeczy osobistych, spośród których najcenniejszą był różaniec pobłogosławiony przez jego rodaka, papieża Franciszka.

- Zabierałem go ze sobą wszędzie - mówił. To dla mnie najboleśniejsza strata ! Nie mógł odżałować pamiątki po papieżu rodaku.

Do Londynu przybył w podłym nastroju, ale w poniedziałek wieczorem w hali O2 Arena o bolesnej stracie zapomniał i myślał tylko o tenisie. W pierwszym meczu grupy B podczas Barclays World Tour Finals pokonał 6:7(4), 6:3, 7:5 Francuza Richarda Gasqueta, ale bez problemów się nie obyło. Przegrał premierowego seta, choć od stanu 5:3 dla Gasqueta gonił rywala, aż doprowadził do tie-breaka. W nim triumfował jednak trójkolorowy tenisista. Dwa kolejne sety wygrał już Del Potro.

Na koniec triumfował. - Potrzebowałem czasu, żeby odzyskać równowagę po tym, co stało się w Paryżu - przyznał zwycięzca, który ciągle liczy, że francuska policja odzyska skradziony różaniec. (wg źródła: http://sport.tvn24.pl/tenis,115/wygral-na-zlosc-zlodziejowi-del-potro-stracil-rozaniec-odzyskal-usmiech,368907.html gdzie znajduje się całość)



"26-letni Grzegorz Proksa, który w imponującym stylu wywalczył w sobotni wieczór pas mistrza Europy wagi średniej, zamanifestował swoje przywiązanie do wiary podczas występu w Niemczech. Do ringu w Neubrandenburgu "Super G", jak się nazywa sportowca, wyszedł z zawieszonym na szyi różańcem. - On daje mi siłę - powiedział bokser Super Expressowi.

Po sobotniej walce media obiegły zdjęcia trzymającego pas mistrza Europy Proksy z zawieszonym na szyi różańcem. - Mam dwa różańce, które są dla mnie bardzo ważne. Jeden z nich dostałem od mistrza olimpijskiego Mariana Kasprzyka. Zrobił go własnoręcznie, specjalnie dla mnie - mówi "Super G". - Drugi sprezentował mi mój przyjaciel, angielski trener Ian Johnson. Wiara i modlitwa są dla mnie niezwykle ważne, ale nie zamierzam o tym opowiadać, bo to bardzo osobiste - dodaje.

Tłumy mieszkańców jego rodzinnej Węgierskiej Górki witały go po zwycięstwie szampanem i śpiewami. - Tym powitaniem mnie znokautowali - powiedział wzruszony Proksa" (PSaw/se.pl) Źródło: http://www.fronda.pl/a/proksa-moj-rozaniec-ma-wielka-moc,14903.html

„Z nowenną Pompejańską zetknęłam się, będąc na ostatnim roku studiów. Gdyby nie to opatrznościowe zetknięcie, nie udałoby się. Pojawiły się ogromne trudności, przede wszystkim przeżyłam rodzinną tragedię i nie byłam w stanie się uczyć. W umyśle miałam jakby blokadę. Nie mogłam sklecić nawet rozdziału. Wszystko sprzysięgło się przeciwko mnie. Na dodatek wybrałam temat, który zdecydowanie przerósł mnie. Gdy już coś napisałam, nie było to akceptowane przez panią promotor. Brakowało mi literatury potrzebnej do pracy.

Postanowiłam więc pomodlić się w tej intencji. Miałam bardzo mało czasu i tylko interwencja Maryi mogła pomóc. Nikt już raczej nie wierzył, że się uda, bo czasu naprawdę było malutko. Wypróbowałam taką metodę, że w przerwach między pisaniem odmawiałam różaniec – nowennę Pompejańską. Jako jednej z nielicznych udało mi się napisać pracę w terminie (a, jak podkreślałam, absolutnie nie byłam w stanie w tym czasie się uczyć). Praca jednak została zaakceptowana. Wyznaczono termin obrony za tydzień. Ogrom materiału do ogarnięcia w tydzień ! Nie, to nie miało sensu powodzenia.

Na obronie przebrnęłam przez pierwsze pytanie, ale drugie i trzecie pogrążyło mnie. W głowie miałam taką pustkę, że nie byłam w stanie nic z siebie wydusić. Wypadłam fatalnie. Wyszłam przekonana, że nie zdałam. Jakże wielkim zaskoczeniem było dla mnie, gdy członkowie komisji egzaminacyjnej przywołali mnie, by oznajmić, że właśnie obroniłam tytuł magistra.

Pierwszym miejscem, do którego się udałam, był kościół. Wiedziałam z Kim i gdzie chcę świętować, że udało się. Chciałam świętować na kolanach i przed Najświętszym Sakramentem. Wiedziałam, Komu to małe zwycięstwo zawdzięczam” (Marzena „Królowa Różańca Świętego” nr 2(2) str. 20 lato 2012).



„W mojej parafii jest zwyczaj spotykania się raz w tygodniu na Apelu Jasnogórskim. Modlimy się do Matki Bożej, odmawiamy Różaniec. W parafii działa grupa wspaniałej młodzieży, która często taki Apel przygotowywała. Patrzyłam na tę młodzież i myślałam: gdyby tak moje córki mogły być wśród tej młodzieży, jakże byłabym szczęśliwa. Kiedy mówiłam córkom żeby poszły ze mną na Apel – nie chciały. Modliłam się na różańcu, zwłaszcza, że starsza córka znalazła niewłaściwe towarzystwo. Bałam się o nią. Modliłam się do Matki Bożej na różańcu za moje dzieci.

Wkrótce w kościele wywieszono ogłoszenie w sprawie wyjazdu na Lednicę. Moje córki zapragnęły wyjechać. I tak się zaczęło. Dzisiaj należą do dwu wspólnot: Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży i Stowarzyszenia Apostołów Różańca Rycerstwa Niepokalanej. Serce moje raduje się, kiedy widzę, jak pracują w kościele, jak są zaangażowane. Młodzież z naszej parafii to prawdziwy skarb, w tym moje dzieci. Spełniło się moje marzenie. Było to zwycięstwo Różańca i Matki Bożej. Wiem, Ona czuwa nad moimi dziećmi” (Hanna z Bydgoszczy „Zwycięstwo przychodzi przez Różaniec” jw.).



„Od początku naszej znajomości związani byliśmy z Matką Bożą. Ulubioną modlitwą, zarówno moją, jak i mojego męża, był Różaniec. Poznaliśmy się we wspólnocie ruchu Światło-Życie, jednak wcześniej oboje mieliśmy wrażenie prowadzenia przez Maryję. Dla męża Ona była pierwszą Animatorką. Nauczycielką pokory i rozeznania woli Bożej. Dzięki Niej uczył się delikatności w obcowaniu z ludźmi, co tak często ujmowało koleżanki na studiach i dziewczyny we wspólnocie... Można powiedzieć, że jest odważnym świadkiem nauki Pana Jezusa oraz rycerzem Niepokalanej.

Moje drogi również często spotykały się z Maryjnymi: uczestniczyłam w apelowych spotkaniach w pielgrzymce pieszej na Jasną Górę (warszawskiej). Nie było więc dla nas niczym wstydliwym, że nasze pierwsze randki trwały tyle, co... część Różańca. Koleżanki zauważyły, że Witek przychodzi częściej niż inni znajomi, więc dociekały charakteru tych naszych spacerów. My natomiast często nawet nie rozmawialiśmy ze sobą, tylko modliliśmy się. Myślę, że Maryja pomogła nam rozeznać nasze powołanie i nasze narzeczeństwo utrzymać w czystości” (Anna i Witold z Gościna „Zwycięstwo przychodzi przez Różaniec” jw.).



„Mam dziewiętnaście lat... Kiedy miałem czternaście lat, Pan Bóg w moim życiu nie odgrywał istotnej roli. Lekcje religii w szkole nudziły mnie i wykazywałem dość dużą inicjatywę, by zdenerwować księdza katechetę. Zbliżało się przyjęcie sakramentu bierzmowania. Trwały przygotowania, lecz ja ociągałem się, leniłem się i nie uczestniczyłem w nich aktywnie. W końcu z Bożą pomocą przyjąłem Ducha Świętego w sakramencie dojrzałości chrześcijańskiej i od tej pory zaczął się zupełnie inny etap mojego życia. To był okres, kiedy widząc moją wiarę, słabą i kruchą, postanowiłem szukać ratunku w Różańcu świętym. Zacząłem chodzić do kościoła na nabożeństwa różańcowe ku czci Matki Najświętszej. Modlitwy te były dla mnie czymś raczej nieznanym i trochę niezrozumiałym, lecz jednocześnie zawierały w sobie swój najważniejszy element motywujący do ponownego uczestnictwa w nich – bliskość Boga i Matki Dziewicy. Rozpoczął się w moim życiu okres, który okazał się polem zadziwiającej walki ze słabościami, wadami i pokusami....” (Paweł z Lublina „Zwycięstwo przychodzi przez Różaniec” jw.).


reprod. z „Rycerza Niepokalanej” nr 4/2007

„Gdy myślę o swym życiu, widzę, że to szczególnej opiece Maryi zawdzięczam zwyciężenie wielu przeszkód stojących na mojej drodze do Boga. W wieku 13 lat wpisana byłam do szkaplerza karmelitańskiego, nosiłam Jej cudowny medalik. Należąc do Stowarzyszenie Młodzieży Katolickiej, założyłam Kółko Żywego Różańca. Obecnie odmawiam codziennie 15 tajemnic różańcowych, prosząc Maryję o łaski, a szczególniej o pokój dla świata...” (zakonnica „Matka Boża w moim życiu” – patrz bibliografia).

„Jako nastolatka wstąpiłam do Sodalicji Mariańskiej panien w naszej parafii. Komuniści doprowadzili do likwidacji tego stowarzyszenia, ale Kościół wypełnił tę pustkę. Powołał do życia wspólnotę Żywy Różaniec Dziewcząt, popularne "Żerdki". I zaczęła się moja przygoda z ŻRD, już jako studentki na Akademii Górniczo Hutniczej w Krakowie. Tam właśnie nawiązałam kontakt z "Żerdkami" z Krakowa, również studentkami różnych wyższych uczelni...” (Weronika z Bełchatowa „Matka Boża w moim życiu” – patrz bibliografia).

„Kiedy udaję się na pielgrzymki, a byłam już na kilku... zawsze zabieram ze sobą dodatkowy różaniec, by w razie potrzeby dzielić się z innymi. Tak było np. podczas pielgrzymki do Rzymu, kiedy to siedzący za mną młody człowiek zapytał, czy nie mam dodatkowego różańca, bo on zapomniał, a chciałby włączyć się do wspólnej modlitwy różańcowej w autokarze.. Do dziś pamiętam radość i wdzięczność w oczach tego młodego człowieka, a także radość w moim sercu...” (Elżbieta z Sosnowca „Zwycięstwo przychodzi przez Różaniec” jw.).

„Córko, jesteś dobrą córką, jeśli z twojego Różańca jak z księgi Bożej mądrości uczysz się cnót posłuszeństwa, pokory i łagodności” (o.Stanisław Maria Kałdon OP).

"Było to jeszcze w szkole podstawowej, kiedy ksiądz na religii opowiadał o objawieniach Matki Bożej w Fatimie, w Lourdes i mówił, że Maryja prosi dzieci, aby modliły się na różańcu. Słuchałam tego uważnie i pomyślałam, że i ja mogę się modlić na różańcu. I zaczęłam czynić to często. I tak Różaniec stał się moją ulubioną modlitwą, a maj i październik najpiękniejszymi miesiącami, bo poświęconymi Matce Bożej" (Zosia ps."Szarotka" "Zwycięstwo przychodzi przez Różaniec" jw.).

„Odmawiam różaniec ponieważ pomaga mi to w walce ze swoimi słabościami. Maryja jest osobą zupełnie nie z tego świata i przebywanie w Jej obecności pozwala się wyciszyć i daje dużo spokoju i siły. Z imieniem Maryi na ustach można wygrać każdą bitwę!” (Paweł Walisiak student, Uniwersytet Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie) http://salvatti.pl/modlitwa/roze_rozancowe_-_zobacz_jak_to_dziala.html").

„Różaniec mam zawsze przy sobie - na palcu prawej dłoni. Jest dla mnie tarczą, dzięki której mogę stawiać czoła przeciwnościom. Różaniec i modlitwa na nim pozwala mi się wyciszyć; daje poczucie bezpieczeństwa i łączności z Ojcem. Jeśli czujesz się smutny i samotny - weź do ręki Różaniec i pomódl się na nim - na Twojej twarzy pojawi się uśmiech i wszystko będzie łatwiejsze !” (Mateusz Rybarkiewicz - student, Uniwersytet Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie); http://salvatti.pl/modlitwa/roze_rozancowe_-_zobacz_jak_to_dziala.html").



„Jako uczeń szkoły średniej zostałem przyjęty do Sodalicji Mariańskiej. Jedno z wskazań księdza moderatora – codzienne odmawianie dziesiątka różańca – praktykowałem przez parę lat. W czasie studiów przeszedłem na "wyższy" etap modlitwy własnymi słowami; wraz z klasycznym pacierzem poniechałem także i dziesiątka, a wkrótce prawie całkiem przestałem się modlić (chociaż na niedzielne Msze święte uczęszczałem nadal).

Zetknąłem się z ekumenizmem i w tym czasie stałem się katolikiem protestantyzującym, uważając, że należy czcić Chrystusa wprost, bez pośrednictwa Jego Matki. Chciałem nawet reformować różaniec redukując dziesiątek do trzech "Zdrowaś", a potem odmawiać "Ojcze nasz" na każdym paciorku. Do księdza, który napisał, że bł.Maksymilian umierał z imieniem Maryi na ustach, skierowałem list kwestionujący powyższe twierdzenia.

Byłem związany z duszpasterstwami akademickimi. Przy jednym z nich powstała grupa "Pomocnika Maryi", więc zamierzałem wybrać się do nich, aby im wytłumaczyć, iż błądzą. Żałuję, iż nie zrealizowałem tego planu, bo może oni by mnie przekonali, a najprawdopodobniej modliliby się za mnie, co przyśpieszyłoby moje przejrzenie.

Uczęszczałem na spotkania grupy pogłębienia życia wewnętrznego. Ksiądz prowadzący mówił nam często o Maryi... Za poradą koleżanki z grupy pojechałem do niego i przedstawiłem zastrzeżenia do Jej kultu. Wypisałem kilka cytatów z Ewangelii dotyczących Maryi i podzieliłem je na takie, które mogą zachęcać do kultu Matki Bożej (np. "błogosławionaś ty między niewiastami", czy "odtąd błogosławioną zwać mnie będą wszystkie narody") i na takie, z których kult nie wydaje się wynikać ("któż jest moją matką"). Ksiądz powiedział, iż nie jestem mariologiem i powołał się na prywatne objawienia zatwierdzone przez Kościół (Lourdes, Fatima), które wówczas kwestionowałem (wiara w nie nie jest obowiązująca)”...



Pod wpływem lektury przedstawiającej autobiografię pewnego hinduskiego mistrza jogi i medytacji, która odniosła odwrotny skutek od zamierzonego przez autora – wreszcie otworzyły mu się oczy na prawdę i... jak wyznaje dalej: „Z radością ukląkłem i podziękowałem Madonnie, że pozwoliła mi uwierzyć w to, co Kościół o Niej głosi. Od koleżanki amatorsko malującej otrzymałem wizerunek Pięknej Pani. W pierwszą rocznicę powrotu do Maryi, zaprosiłem przyjaciela księdza z grona przyjaciół. Wtedy wspólnie uczestniczyliśmy we mszy świętej i poprosiłem o poświęcenie obrazka Madonny. Uczestnicząc w rekolekcjach w Rodzinie Miłosierdzia, zostałem zachęcony do oddania się NMP. W dniu 8 grudnia ofiarowałem się Maryi, a przez Nią Chrystusowi.

O pieszych pielgrzymkach warszawskich słyszałem już dawniej. Teraz postanowiłem wyruszyć. Głównym tematem było rozważanie Modlitwy Pańskiej. Tylu wspaniałych ludzi jednocześnie, nie spotyka się chyba nigdzie indziej. Przeważała atmosfera dzielenia się wszystkim, pomocy, życzliwości, uśmiechu, braterstwa.

W następnym roku głównym tematem była "zdrowaśka". Mimo deszczowego lata tam, gdzie szła pielgrzymka, deszcz rzadko padał. Chodziłem z różnymi grupami odkrywając, iż wiele grup odmawia cały różaniec: rano część radosną, między 12 a 15 część bolesną, a wieczorem chwalebną...

Równocześnie z powrotem do Maryi zacząłem także wracać do różańca. Najpierw mówiłem niezbyt regularnie dziesiątek (np. w autobusie do pracy – odliczając na palcach), potem codziennie dziesiątek, a cały różaniec – w dwa tygodnie. Następnie cały w ciągu tygodnia. I tak doszedłem do formy klasycznej: codziennie jedną cząstkę. Przed trzema laty, w dzień Trzech Króli poczułem ból w lewym boku – pomyślałem, że gdyby przyszła na mnie ciężka choroba, to codziennie odmawiałbym cały różaniec i postanowiłem, że bez względu na to, czy ból ustąpi czy nie, będę starał się każdego dnia odmawiać i rozważać 15 tajemnic. I na ogół czynię to...” (mężczyzna, lat 63, wykształcenie wyższe „Matka Boża w moim życiu” jw. str.67).

„W czasie wyprawy [na biegun południowy] dużo czasu spędzałem na modlitwie. Każdy dzień na takiej wyprawie jest bardzo monotonny. Marsz trwa, powiedzmy, dziesięć godzin dziennie i to jest takie człapanie, z nogi na nogę, sunie się na nartach, sunie i widzi się przez większość czasu końcówki nart człowieka, który idzie tuż przed nami. Jest to czas takiego totalnego wyciszenia. W pewnym momencie przyszło mi do głowy, że zamiast marnować czas, można odmawiać np. "Zdrowaś Maryjo". To bardzo fajnie wychodzi. Wymyśliłem sobie patent na odmawianie różańca, na który codziennie wydaje mi się, że nie mam czasu. Odmawiałem: "Zdrowaś Maryjo, łaski pełna, Pan z Tobą" – z nogi na nogę – i to było super. A co najśmieszniejsze, jakiś czas później gdzieś usłyszałem, jak Marek [Kamiński] mówił o tym, że w czasie drogi tak się modli – z nogi na nogę. W ogóle o tym nie rozmawialiśmy, ale mieliśmy takie same pomysły, gdyż podczas wyprawy dużo lepiej czuć obecność Boga” (Janek Mela – polski polarnik, najmłodszy w historii zdobywca biegunów (północnego i południowego) w ciągu jednego roku).



„Różaniec na dzisiejsze odjechane i trendy czasy to wyjątkowy hardcore. To najbardziej pokorna z modlitw, bo oddala pokusę popisywania się swoim gadaniem i uznaje, że jest ktoś kto potrafi się od nas o wiele piękniej i skuteczniej modlić. Mama Pana Jezusa to naprawdę ktoś wyjątkowy. Różaniec to po prostu modlitewny karabin załadowany tą wyjątkowością. Polecam” (Magda Anioł młoda wokalistka w zespole muzycznym).

„Ja modlę się różańcem... Jak jestem w drodze, odmawiam różaniec podczas jazdy samochodem. Staram się codziennie odmówić cały. Różaniec daje mi siłę duchową i wielką wiarę. Patrząc na moje życie, na sport, to on daje mi ufność, że sobie poradzę. To jest siła od Matki Bożej” (Tomasz Adamek mistrz świata w boksie „Fitness duchowy” maj 2006).

„Wiedz, synu mój, a oznajmij to wszystkim – powiedział błogosławiony Alan de Rupe – że prawdopodobnym i bliskim znakiem czyjegoś potępienia wiecznego jest niechęć, oziębłość i niedbalstwo w odmawianiu Pozdrowienia Anielskiego, które cały świat naprawiło”.

„Mój przyjaciel Denis Nolan pracował na Uniwersytecie Matki Bożej (Indiana) jako wykładowca teologii. Denis, który miał cudowne, dziecięce serce, bardzo prędko podbił swoich studentów, ponieważ wykłady okraszał tysiącami anegdotek zaczerpniętych z własnego życia, jak i z życia bliskich mu osób; anegdotek ukazujących jak bardzo Jezus i Maryja są obecni i aktywni w życiu codziennym. Nie jestem do końca pewna, czy formował ich na przykładach pracowitych teologów... raczej chrześcijan rozkochanych w swoim Bogu i doskonałych świadków.

Zupełnie więc jasne, że po jego powrocie z Medjugoria, studenci otrzymali szczególną relację z pielgrzymki w należytej formie, z natychmiastowym zastosowaniem darów Gospy*): wszyscy zgodnie postanowili odmawiać dziesiątkę różańca przed każdym wykładem. Bardzo prędko owoce tej modlitwy w postaci łask i błogosławieństw zaczęły spływać na studentów, co spowodowało, że wykłady przekształciły się w forum dyskusyjne o cudach Boga żywego. Wielu innych studentów nawróciło się i cała sprawa Medjugoria zaczęła zataczać coraz szersze kręgi. Denis spotkał protestantów, żydów a nawet ateistów, którzy poprosili go o różańce.

W październiku 1987 roku Denis znowu wyjechał do Medjugoria; po powrocie jedna ze studentek opowiadała mu: Podczas pańskiej nieobecności odmawialiśmy dziesiątek różańca przed każdym wykładem. Profesorowie zastępujący pana byli temu przeciwni. (Sądzili, że w ten sposób chcemy urwać kawałek wykładu). Ponieważ nie chcieli prowadzić Różańca, więc odmawialiśmy nasz dziesiątek sami. Przed kilkoma dniami, kiedy spytaliśmy, czy ktoś chce zgłosić jakieś intencje modlitewne, powiedziałam głośno: "Módlmy się, żeby Bóg roztoczył opiekę za moim bratem Brianem". (Denis zapytał ją później: "Dlaczego modliłaś się za brata ?". Odpowiedziała, że jakiś czas temu on sam powiedział na wykładzie: "Jeżeli nie macie żadnych szczególnych intencji, to módlcie się za członków swoich rodzin". Nabrała więc po prostu zwyczaju modlenia się za brata).

Następnego ranka mój brat miał w związku z interesami spotkanie z pewną panią w hotelu Ramada Inn w Indianopolis. Zdał sobie sprawę, że na skutek nieprzewidzianych okoliczności, przyjdzie na spotkanie z dziesięciominutowym opóźnieniem. Zatelefonował do tej pani na dziesięć minut przed umówioną godziną z zapytaniem, czy będzie mogła na niego poczekać. Odpowiedziała: "Tak, w porządku". Dokładnie dziesięć minut po wyznaczonej początkowo godzinie spotkania, gdy brat parkował samochód na parkingu Ramada Inn, zobaczył samolot odrzutowy roztrzaskujący się o budynek hotelu i wpadający do sali, w której czekała na niego ta pani. Została zabita na miejscu. (Ten tragiczny wypadek był szeroko omawiany w prasie).

A Denis dodaje: - Ależ ten człowiek miał szczęście, że trafiła mu się siostra, która nabrała zwyczaju, by codziennie ochraniać go płaszczem Matki Bożej, odmawiając przed wykładem dziesiątek Różańca ! Ten chłopak przyznaje, jego rodzice opowiedzieli mu później, że wiara siostry uratowała mu życie (Gdyż to wezwanie Matki Bożej z Medjugoria pogłębiło jej wiarę i zachęciło ją do odmawiania Różańca).

Denis opowiada dalej: "- Pewnego dnia inna studentka (Linda F.) powiedziała mi, ze miesiąc temu jej ojciec wszedł do pokoju i zawiadomił ją, że on i matka mają zamiar się rozwieść. Wówczas ona, studentka ostatniego roku i jej brat, student drugiego roku, postanowili, że każdego wieczoru będą w piwnicy odmawiać różaniec w intencji rodziców. W tydzień później powiedziała mi, że ojciec znowu wkroczył do jej pokoju, aby ją poinformować, że rozwodu nie będzie. W tydzień później znowu zawiadomiła mnie, że po raz pierwszy od 10 lat poszła na Mszę świętą z rodzicami ! Po upływie następnego tygodnia dowiedziałem się, że ich życie rodzinne układa się szczęśliwiej niż kiedykolwiek, jak sięgnie pamięcią. Wszystko to wzięło się stąd, że jej brat i ona zaczęli odmawiać Różaniec każdego wieczoru i polecać rodzinę Gospie". (Siostra Emmanuel „Medjugorie lata 90. Tryumf Serca” – patrz bibliografia).

*) Tak nazywa się Matkę Bożą w Medjugorie



Dzieci państwa Leśniewskich - Darek, Agata i Jacek - wychowywały się w duchu katolickim. - Kiedy Darek był mały, należeliśmy do Kościoła Domowego Ruchu Światło-Życie - mówi Sławomir Leśniewski. Wyjeżdżaliśmy na rekolekcje, na święta Bożego Narodzenia zawsze gościł u nas ksiądz, sam Darek służył do Mszy św. - wspomina.

Współparafianie nie mogą się ich nachwalić: pan Sławek to taki pomocny, zawsze wesprze, pokrzepi, a jak sam nie może, to odsyła do Pana Boga - nigdy nie zostawi w potrzebie. Rodzice dają wspaniałe świadectwo wiary swoim dzieciom.

"Albo się wierzy, albo nie" - zwykł mawiać pan Sławomir- Jeśli one widzą nas rozmodlonych, z różańcem, nie musimy im mówić o wierze, bo ją widzą. Wystarczy, że będą naśladować - przekonywał... I nagle cios: syn uzależnił się od heroiny. Zaczął za namową kolegów. Przede wszystkim jednak chciał uniknąć wojska, a wiadomo, że narkomanów nie biorą. Na komisji wojskowej wykryto u niego obecność opiatów i został zdyskwalifikowany. Do wojska nie poszedł, ale do normalnego życia też długo nie wracał. - Nie mogłem zrozumieć, dlaczego syn zszedł na złą drogę... Zastanawiałem się, dlaczego to się przytrafiło nam, którzy tak głęboko wierzymy w Boga - żalił się ojciec. Państwo Leśniewscy jednak nie oskarżali Boga o to, co ich spotkało. Przeciwnie: dużo modlili się w intencji syna. Prosili wszystkich znajomych, by także nie zapominali o nim w swoich modlitwach.

Branie to potworny ból. Niekończący się ból. Trwa do czasu, aż weźmie się następny raz. Zaraz potem człowieka na powrót ogarnia ten sam ból. Wydaje się, że nie ma od niego ucieczki - przyznaje pan Sławomir, który był świadkiem cierpienia swojego syna. By go ratować, postanowił pojechać do Medziugorie. Jest tam dom duszpasterstwa dla osób uzależnionych. Darek został w domu z mamą. Byt wtedy trzy dni po odtruciu. Mógł wyjść z domu po zrobieniu testu na obecność opiatów i wzięciu blokera. Pasek testowy zanurzył w herbacie, test wyszedł negatywnie, mama dała mu bloker, wyszedł z domu. Poszedł prosto do kolegów - po kolejną porcje heroiny. Wziął.

W nocy doszło do zatrzymania akcji serca. Poczuł, że umiera. Bał się przeraźliwie - wspomina pan Leśniewski. Błagał mamę, żeby się za niego modliła. Nie chciał umrzeć. Matka dała mu wtedy różaniec, który dostał z okazji Pierwszej Komunii św. Uklękli. Modlili się przez kilka godzin. Darek usnął na klęczkach. Kiedy się obudził, był nowym człowiekiem. Zniknęły objawy uzależnienia. Niepotrzebny był odwyk! Po kilku dniach Darek oświadczył rodzicom: "Wyjeżdżam na działkę". Przerażeni, że może to nałóg na powrót go dopadł, uspokoili się, gdy usłyszeli: "Wyjadę, zaszyję się tam na jakieś pół roku z dala od kolegów, którzy mnie w to wciągnęli. Tak łatwiej mi będzie nie ulec pokusie". Zaufali mu. Wyjechał.

Od tamtego zdarzenia minęło już 10 lat. Po powrocie z działki od razu podjął pracę, cztery lata później się ożenił. - Nie jest może tak blisko Kościoła, jakbyśmy chcieli - mówi pan Sławomir. - Ale ja nawróciłem się na głęboką wiarę w wieku trzydziestu paru lat. On ma dopiero 29, więc ma jeszcze trochę czasu. Najważniejsze, że jest "czysty". (wg Moniki Odrobińskiej "Idziemy" maj/2010)



Obok wioski dziecięcej "Majcine sielo" powstałej na terenie Medjugorie dla specjalnie utworzonych rodzin, które przygarnęły błąkające się sieroty - ofiary ostatniej wojny bałkańskiej - istnieje także drugie, równie ważne dzieło Boże, dokonane ludzkimi rękoma. Jest to Wspólnota "Cenacolo" (Wieczernik), ośrodek przygarniający osoby młode uzależnione od narkotyków, alkoholu, seksu, hazardu itp.; zbuntowane, zagubione, szukające sensu życia, które szły na zatracenie.

Ponieważ Medjugorje jest szczególną wioską, w której młodzi otrzymują wiele łask - dlatego s. Elvira Petrozzi postanowiła przyjść z pomocą początkowo tylko narkomanom, aby uwolnili się od zgubnego zniewolenia, aby potrafili poznać wartości chrześcijańskie i starali się według nich żyć. Dla nich to, w 1982 r., założyła tę Wspólnotę... Aktualnie "Cenacolo" posiada dwa domy w Medjugorje: "Campo della Vita" dla wspólnoty męskiej oraz "Campo della Gioia" dla wspólnoty żeńskiej, w których przebywa młodzież głównie w wieku 14-20 lat, ale są też i starsi. Od 16 października 2009 r., została zaliczona do oficjalnych wspólnot katolickich, działających za aprobatą Stolicy Apostolskiej. W tym bowiem dniu, w Watykanie, otrzymała dekret o uznaniu jej za międzynarodowe Stowarzyszenie Wiernych na Prawie Papieskim. Obecnie "Cenacolo" posiada szereg takich wspólnot - na trzech kontynentach: w Europie i w obu Amerykach...

Młodzież przebywająca w ośrodku (przez okres 3-5 lat) znajduje się tam z własnej woli. Nikt nikogo nie trzyma "na uwięzi". Siostra Elvira ma zaufanie do tych, którzy zostają we Wspólnocie, dlatego nie ma tutaj żadnych wysokich płotów czy zamkniętych bram. Owszem, jest tylko jedna brama i to jedynie z powodu pielgrzymów, żeby nie wchodzili, kiedy chcą. Pielgrzymi bowiem na odjezdne, składają tutaj różne dary przydatne dla wspólnoty, która "żyje z Opatrzności Bożej". Siostra Elvira bowiem, od początku zaufała Bogu. Wyrzekła się pomocy od państwa podejrzewając, że gdyby państwo ją wspomagało, to pewnie chciałoby coś w zamian.

"U nas nie wyrzucamy niczego ani nie wybrzydzamy - opowiada jeden z członków wspólnoty. W tym domu przebywają na przykład osoby z 25 narodowości i każdy chciałby coś innego jeść, np. Polacy - kotlety, ci z Ameryki - może frytki, a w kuchni jest dwóch chłopaków: jeden z Włoch a drugi z Macedonii. Gotują to, co jest akurat w magazynie. Jest kapusta, to ugotują kapustę. Na pewno postarają się, żeby ugotować ją dobrze".

Uzdrowienie bez pomocy leków i lekarza, bez środków zastępujących narkotyki, odbywa się tutaj w oparciu pracę i modlitwę, przy czym, najważniejszą modlitwą, odmawianą trzykrotnie w ciągu dnia - jest Różaniec święty.

"Najpierw módl się, a wiara przyjdzie później - każdemu z nich już na początku mówi siostra Elvira. Nie musisz wierzyć, ja będę wierzyć za ciebie, ale ty musisz się modlić, bo przez modlitwę uczysz się być blisko Jezusa"...


modlitwa w Cenacolo reprod. z „Znak Pokoju” nr 244/2008

Każdy dzień powszedni zaczyna się o godz. 6.00, od pierwszego ważnego spotkania w kaplicy, gdzie odmawiana jest pierwszą część Różańca. Trzy razy w tygodniu - we wtorki, czwartki i niedziele odprawiane są Msze święte, ale "kiedy nie ma Mszy świętej - opowiada dalej ten sam chłopiec - to kolega, który ma taki obowiązek, po Różańcu wstaje, czyta Słowo Boże na ten dzień i próbuje podzielić się tym, co go w tym Słowie dotknęło. Nie głosi katechez, nie prawi kazań, ale własnymi słowami próbuje powiedzieć, co go poruszyło. Później dzieli się przeżyciami z ostatniego okresu, tygodnia. Najbardziej powinien starać się powiedzieć o tym, czego nie widać, o tym, co jest wewnątrz niego. Nieraz trzeba się podzielić np. tym, że pokłócił się z kimś... I ja miałem takie sytuacje, że się z kimś pokłóciłem, mieliśmy jakieś nieporozumienie i musiałem stanąć przed tą osobą i przed dwudziestką chłopaków i powiedzieć o tym. Czasami jest to coś ciężkiego i trudno się tym dzielić. Wtedy się modlę. Wiem, że nie mogę od tego uciekać, nie mogę się uchylać bo: "Nie chcę tego powiedzieć". Nauczyłem się przezwyciężać ten mój strach, pomimo wszystko wstać i powiedzieć, a słowa to już sam Duch święty podpowie".

Po śniadaniu każdy członek wspólnoty podejmuje swoją pracę - w stolarni, w piekarni, w kuchni, w ogrodzie, w drewutni, w ślusarni... przy sprzątaniu czy przy murarstwie. Każdy odpowiedzialnie wykonuje swe zadania, nie ma tu bowiem żadnych pracowników spoza Wspólnoty. Mieszkańcy wszystko robią sami: pieką chleb, sprzątają dom, wykonują prace murarskie, ogrodnicze, stolarskie itp. Wszystko, co znajduje się na terenie należącym do Cenacolo, jest wyłącznie owocem własnej pracy rąk młodych ludzi, wcześniej uzależnionych.

"Przechodząc zobaczyłem ciężko pracujących chłopaków - zwierza się jeden z nowoprzybyłych - z których emanowała radość i niespotykany entuzjazm. Wielu z nich pracując, śpiewało. Wydawało mi się to bardzo dziwne, że tacy jak ja, narkomani, tryskają tak wielką radością życia. Widząc to wszystko, zrodziło się we mnie pragnienie, aby całkowicie zmienić swoje życie".

"Nie ma sytuacji, żeby ktoś nie miał pracy - mówi kolega z dłuższym stażem. Ja, na przykład, nauczyłem się tego, bo przed wejściem do wspólnoty nie pracowałem i nie miałem nigdy ochoty do pracy ani do robienia czegoś, co było mi niewygodne. Dzisiaj mogę powiedzieć, że w pracy potrafię się odnaleźć, potrafię pracować. Piekę chleb, pracuję w piekarni. Widzę, że praca to jest wielki dar"

Praca trwa do godziny 12:00 w południe, potem - na odgłos dzwonka - po odmówieniu modlitwy Anioł Pański, chłopcy idą na obiad. Jest to moment, gdy wszyscy razem zasiadają za stołem. Atmosfera jest pełna radości. Można sobie razem pożartować, nawet jeden z drugiego, a jak się przesadza, to inni koledzy zwracają uwagę.

"Życie we Wspólnocie - mówi inny członek - jest naprawdę proste i równocześnie bardzo bogate, żyje się konkretną modlitwą ugruntowaną na szczerej przyjaźni. Rzeczy materialne nie mają na nie wielkiego wpływu, ważniejsze są osoby niż rzeczy, pieniądze czy kariera. Stajemy oko w oko z naszymi słabościami prosząc o pomoc Jezusa, obecnego w otaczających nas braciach... O godzinie 2:00 w nocy albo nad ranem każdy może pójść na adorację, gdzie mamy wystawiony Najświętszy Sakrament".

Po obiedzie, do godz. 13.30 jest czas wolny, a potem - znowu praca. W czasie pracy popołudniowej odmawiana jest druga część Różańca. Praca kończy się około godz.18.00, toteż wszyscy idą na podwieczorek. Następnie jest codzienna kąpiel i zmiana ubrania, po czym wszyscy ponownie spotykają się w kaplicy, aby odmówić trzecią część Różańca. Potem jest swobodna rozmowa o własnych przeżyciach i wrażeniach, jakie nasuwają się po przeczytanej Ewangelii. Około 20.00 jest kolacja i znowu trochę wolnego czasu. Po wyczerpującym dniu o godz. 22.00 mieszkańcy "Cenacolo" udają się na spoczynek.

"Najważniejszą pracą jest budowanie naszego wnętrza - tłumaczy inny młodzian, który już jakiś czas przebywa w tej Wspólnocie - i dlatego nie jest ważne co robimy, ale jak robimy. Praca sprzyja również lepszemu wzajemnemu poznaniu, ułatwia zawieranie przyjaźni, dlatego pracujemy Wspólnie".

We Wspólnocie uczą się także języków obcych, którymi później biegle posługują się w życiu codziennym. Uzdolnieni artystycznie - malują (zwłaszcza ikony), robią obrazki, tworzą kompozycje z kawałków drewna itp. Pielgrzymi, którzy codziennie tutaj przyjeżdżają, kupują je, a pieniądze uzyskane ze sprzedaży, siostra Elvira przeznacza na misje dla bezdomnych dzieci... Na medjugorski Festiwal Młodych, młodzież z "Cenacolo", przygotowuje zawsze ciekawy występ oparty na scenach z Pisma Świętego oraz służy pomocą w sprawach organizacyjnych...

Wspólnota przyjmuje do swego grona każdego, kto pragnie odmienić swoje życie, bez względu na to, jakiej jest narodowości, rasy i jaką wyznaje religię; jest otwarta dla wszystkich. Każdy nowoprzybyły na okres kilku pierwszych tygodni we Wspólnocie, otrzymuje swojego "Anioła Stróża", czyli kolegę, który co najmniej od kilku miesięcy przebywa tutaj i już częściowo uporał się ze swoim problemem, a teraz służy nieustannie "młodemu" swoją radą oraz wsparciem - dzień i noc. Znosi jego humory, pomaga rozwiązać problemy, robi wszystko, by nowy chłopak zrozumiał jak wyjść z nałogu. Staje się dla niego miłosiernym i wymagającym ojcem - pierwszym, przez którego można odkryć miłość Boga. Musi przebywać z nim dwadzieścia cztery godziny na dobę, na początku pracować zamiast niego, bo nowicjusz nie ma ani siły ani woli, by pracować, cierpieć. Razem z nim walczy z chęcią ćpania i zła, które na początku jest bardzo silne. Dla obydwu jest to bardzo korzystne: dla "Anioła Stróża", który w cierpieniu uczy się kochać, a dla nowego chłopaka, bo może po raz pierwszy znalazł prawdziwego przyjaciela i kogoś, kto bezinteresownie troszczy się o niego.

"Chciałem natychmiast wyjechać - wspomina jeden z "nowych" - jednak mój "Anioł Stróż" cały czas był przy mnie. Kiedy szliśmy spać, był ze mną, kiedy wychodziłem do toalety, nie odstępował mnie na krok. Kiedy pracowałem, był przy mnie. Kiedy nocą przeżywałem straszne bóle głodu narkotykowego, on mi bez przerwy towarzyszył. Takie jest zadanie "Anioła Stróża". Jestem pewien, że gdyby nie jego obecność i poświęcenie, to natychmiast uciekłbym stamtąd".

Tak wyrastają błogosławione owoce Wspólnoty "Cenacolo", przywracające społeczeństwu tych, którzy w swoim wcześniejszym życiu utracili prawie wszystko, a tutaj stali się jakby nowo narodzonymi; tych, którzy wchodząc do wspólnoty ujrzeli całkowicie nowe światło i całkowicie inny sens życia na ziemi - jakże odmienny od dotychczas prowadzonego. A wszystko to - przez wiarę, modlitwę, miłość, przyjaźń, szacunek do współtowarzyszy. No i - oczywiście - poprzez pracę... Osoby przebywające we Wspólnocie odnajdują straconą wolność, odnajdują własne powołanie. Wychodzą w świat, kiedy już są gotowi do samodzielności; kiedy - zdaniem siostry Elviry - wybierają modlitwę na całe swoje życie. Znają już przekazane im w "Cenacolo" wszystkie najważniejsze wartości, których wcześniej nikt nie potrafił im wskazać, a przede wszystkim rozumieją, że ciężar grzechów nigdy nie jest większy od Łaski Bożej. Bardzo często zakładają rodziny opierające się na wierze, pokoju i miłości oraz stanowiące przykład dla innych. Zarówno chłopcy, jak i dziewczęta zmieniają domy Wspólnoty, w których przebywają, na inne, w innych państwach (proponuje się im tę zmianę). Bywa tak, że jednym z miejsc pobytu staje się Medjugorje.

"Przyszedłem tutaj leczyć się z narkomanii, a nauczyłem się wielu rzeczy, np. pracy czy przyjaźni z innymi. Przed wejściem do Wspólnoty miałem przyjaciół tylko wtedy, gdy miałem pieniądze i narkotyki, a gdy nie miałem pieniędzy, wtedy zostawałem sam. Teraz mam przyjaciół, którzy niczego ode mnie nie chcą, oprócz szczerej przyjaźni i prawdy. Nauczyłem się budować prawdziwą przyjaźń z ludźmi" - wspomina ten sam "nowy", który kiedyś chciał uciec stąd.

Obecnie im dłużej tu pozostaję - mówi inny - coraz wyraźniej odczuwam zachodzące we mnie, w moim sercu - zmiany. Wzrasta zadowolenie z życia. Wyrażę to krótkim zdaniem: wiem, że żyję!

W opracowaniu korzystano ze źródeł:

http://www.medjugorje.org.pl/dzial-informacyjny/aktualnosci/431-cenacolo.html

http://www.poslanie.pl/w-tej-wspolnocie-mozna-wiele-w-swym-zyciu-naprawic/

http://www.katolicki.net/index.php/serwisy/serwisy-portal-mlodziezowy/26-portal-mlodziezowy/1299-wspolnota-cenacolo.html

https://dzieckonmp.wordpress.com/category/cenacolo/


fot.Paulina Olejniczak, wolont. SWM Młodzi Światu

Dla Boga nie ma rzeczy nie możliwych

Od początku moje życie było pełne burzliwych doświadczeń. Mimo, iż mój dziadek i babcia, którzy byli ludźmi wierzącymi i praktykującymi, i tak wychowali moją mamę, wkrótce okazało się, że wchodząc w dorosłe życie dokonała złego wyboru, decydując się na związek małżeński z niewłaściwym człowiekiem. .A gdy w dwa lata później zmarła moja babcia, generalnie wszystko zaczęło źle się dziać w rodzinie. W tym ja przyszłam na świat, ale ojciec nie zaakceptował mnie, ponieważ chciał mieć syna. To przelało czarę goryczy i rodzice rozwiedli się. Po rozwodzie ojciec zniknął na 9 lat. Pozostał mi tylko dziadek. Jednak po pewnym czasie moja mama związała się ślubem cywilnym z innym mężczyzną i z tego związku urodziła 4 dzieci, z czego jedno zmarło.

Ojczym był dobrym człowiekiem, ale podobno odkrył tajemniczą korespondencję moich rodziców i po dwóch próbach samobójstwa (pod wpływem alkoholu ), kolejny raz targnął się na życie (na naszych oczach), co tym razem, niestety, okazało się skuteczne. Zaraz po śmierci ojczyma powrócił do nas ojciec.

Na początku był super, ale wkrótce okazało się, że jest alkoholikiem i nie umie wytrzymać jednego dnia bez wódki, po której staje się agresywny i groźny. Wszyscy przeszkadzaliśmy mu, toteż bił nas wszystkich: dzieci, matkę i dziadka, a z największą nienawiścią traktował swoich pasierbów. Często interweniowała policja.

Strach towarzyszył mi przez wiele lat. Obraz kochającego ojca zmienił się w koszmar pełen bólu i rozczarowań. Nocne libacje, wyzwiska, nienawiść, no i to bicie, które stało się codziennością. Zaczęłam uciekać z domu. Pewnego dnia, po kolejnej lekcji wf-u, kiedy nie chciałam przebrać się w szatni, ktoś zauważył sine pręgi na moich nogach. Zaprowadzono mnie do pedagoga. Musiałam pokazać swoje ciało pocięte w paski z góry na dół, gdyż ojciec często bił nas kablem za byle co. Nie mogąc patrzeć na to, co dzieje się w naszym domu, moja ciotka wniosła sprawę do sądu. Na sprawie sądowej, za namową matki i ze strachu przed zemstą, odmówiłam składania zeznań przeciw ojcu za znęcanie się i molestowaniu seksualne, jednak wyrokiem sądu ojcu i matce ograniczono prawa rodzicielskie, a nas zabrano do Domu Dziecka. Tam wszyscy odetchnęliśmy z ulgą, choć długo jeszcze przeżywaliśmy szok zabrania nas z domu rodzinnego, mimo, iż przykre wspomnienia nie pozwalały nam zapomnieć o krzywdzie, jaka była codziennością w takim domu. Od tamtej pory czułam w środku wielką pustkę, krzywdę... i użalałam się nad sobą. Nic nie było w stanie ukoić tego bólu...

Dziadek sprzedał dom i ostatnie lata życia spędził w domu opieki, natomiast rodzice najpierw pomieszkiwali na stancjach, a kiedy byli w Monarze pojawiła się jeszcze dwójka rodzeństwa. Jednak kilka lat temu rozstali się. Kiedy matka zauważyła, że ojciec molestuje najmłodszą siostrę i znowu pije, nie wytrzymała i podała go do sądu o znęcanie się. Trafił na odwyk... Ale i ja wkrótce poznałam smak alkoholu. Pod wpływem zamroczenia nagle odchodził w zapomnienie cały mój wstyd i ból, i strach. Świat stawał się kolorowy i wszystko było możliwe. Już nie było śladu po samotności i pustce... Tylko na chwilę...

Aby uciec przed swoim sercem i cieszyć się życiem, trzeba było pić (i nie tylko)... i coraz częściej, bawić się weekendy. A potem nie wiadomo kiedy weekendy zamieniły się w lata i w życie z przerwami na chwilę odpoczynku od imprez... Nie wyobrażałam sobie zabawy, spotkania z rodziną, znajomymi i w ogóle życia bez alkoholu. Bez niego było ono zbyt szare, nudne i gorzkie. Nie chciałam czuć, nie chciałam myśleć... Po jednej imprezie zostałam zgwałcona i ciężko pobita wylądowałam w szpitalu. Mój najlepszy przyjaciel będąc pod wpływem alkoholu, prawie zabił człowieka, za co trafił do więzienia i tam się powiesił. Próby ułożenia sobie życia i kolejne związki rozpadały się „z hukiem”. Nie byłam zdolna do kochania drugiej osoby, bo już wtedy na pierwszym miejscu był alkohol. Ja zaś nie kochałam siebie, więc nie mogłam dać komuś czegoś, czego sama nie miałam.

Kolejny związek także był skończony „z wielkim hukiem”. Wypełniała mnie pustka. Nie miałam nikogo, kto by mnie zrozumiał. Rodzina już dawno mnie skreśliła, wykorzystała finansowo i „pomogła” stracić jedyne mieszkanie, tak, że zostałam zupełnie sama i z niczym. Jednak utrata pracy, wyprowadzka i brak pieniędzy spowodowały, że w końcu zatrzymałam się. Kiedy zaczęło do mnie docierać, że wszystko to się stało właśnie przez alkohol i że wszystko straciłam przez ten nałóg; kiedy nareszcie zrozumiałam, że on jest moim największym wrogiem, że to przez niego żyję w załamaniu i widzę świat w krzywym zwierciadle - postanowiłam się „zaszyć”.

Odtąd przez rok byłam wolna od przymusu picia. Chciałam udowodnić sobie i światu, że potrafię nie pić. Jednak to było tylko czasowe. Związek chemiczny we wszytych w ciało tabletkach powodował niechęć do zapachu i smaku alkoholu, a poza tym wisiała nade mną wizja śmierci w mękach, jeśli sięgnęłabym po kieliszek... Mimo to, w głowie i w sercu nie zmieniło się nic... Po roku z wielkim hukiem wróciłam do nałogu, pijąc przez kilka dni z rzędu... Straciłam wszystko, choć niewiele miałam: wynajmowane mieszkanie, pracę, toksyczny związek... Załamałam się. Zrozumiałam, że nie umiem już żyć bez picia i zaczęłam planować samobójstwo, bo nie wiedziałam dalszego sensu w tej nierównej walce.

Jednak wtedy, w tym najbardziej mrocznym momencie, pierwszy raz po wielu latach, poprosiłam Boga o pomoc całym zrozpaczonym sercem i duszą - bez przekonani, że w ogóle On istnieje... I nagle, choć nie wiem jak to wszystko się stało, znalazłam odwagę żeby pójść na meeting AA. A potem do spowiedzi - pierwszej od czasu Komunii Świętej... To wszystko działo się jak przez sen. „Coś” jakby kierowało mną i choć nie rozumiałam tego, to jednak szłam, bo niżej być już nie mogłam. Byłam na samym dnie, przekonana, że nie ma już dla mnie znikąd ratunku. We wspólnocie spotkałam ludzi takich jak ja i przekonałam się, że tylko ktoś, kto doświadczył zniewolenia przez nałóg, jest w stanie mnie zrozumieć.

Od dwóch lat ci ludzie są moją nową rodziną, gdyż moje rodzeństwo (a jest nas dziewięcioro), przez całe swoje dorosłe życie zmaga się nieustannie z konsekwencjami traumy, jakiej w dzieciństwie doświadczyło od ojca alkoholika. Dzisiaj, praktycznie, cała nasza rodzina się rozpadła. Tylko ja dostałam wielką łaskę od Pana, aby nie przerzucać tego „gorącego ziemniaka” na kolejne pokolenie. Program 12-stu kroków wprowadził mnie na ścieżkę duchową, na której Jezus wziął mnie za rękę i powoli, jak bezbronne dziecko we mgle, wyprowadził moją duszę z nicości i pragnienia śmierci, do czego ostatecznie doprowadził mnie alkoholizm. Teraz już wiem, że alkoholizm to zniewolenie, które sprawia radość diabłu. Pijąc grzeszyłam pychą, egoizmem i nieumiarkowaniem, co w konsekwencji coraz bardziej oddalało mnie od Boga, aż zupełnie znieczuliło na Jego obecność. Dziś jestem wdzięczna Bogu za to, że zechciał mnie ocalić od piekła. Za to, że wiele razy prowadził mnie do siebie, chociaż ja tego wtedy nie widziałam i z uporem żyłam tak, jakby Boga nie było. Alkohol oszukał mnie we wszystkim, zniszczył wszystko, co kiedyś było ważne a mnie zmienił w bezdusznego człowieka.

Piszę to z serca kochani bracia i siostry w Chrystusie Jezusie, którzy macie podobne problemy, jakie stały się moim udziałem. Piszę to ku przestrodze dla Was, abyście się nie łudzili, że w waszym przypadku do tego nie dojdzie, gdyż alkohol zawsze prowadzi jedną drogą - w dół.. Innej drogi nie ma, jest tylko coraz niżej i niżej. I abyście nie bagatelizowali konsekwencji picia alkoholu. O to Was z całego serca proszę. Jedyną właściwą i słuszną drogą człowieka jest Miłujący Bóg, który z każdego zła potrafi wyprowadzić dobro, gdyż dla Niego nie ma nic nie możliwego.

Moje życie, tak naprawdę, zaczęło się dopiero od momentu nawrócenia. Wiele mi to uświadomiło i spojrzałam na świat innymi oczami. Mój zniekształcony obraz życia i ludzi oraz wszystkie rany z dzieciństwa Jezus zaczął leczyć. Na mojej drodze postawił swoich ludzi, którym zawsze będę wdzięczna za pomoc. I tak, moje życie z nicości i zgliszczy zaczęło powoli układać się w życie dobre, spokojne i bez lęku. Dzięki modlitwie, szczególnie różańcowej, dzięki przecudownej łasce spowiedzi świętej., dzięki wspólnocie AA i Kościołowi zaczęłam wchodzić w zupełnie nowe życie, którego wcześniej nie znałam. Wiele musiało się wydarzyć i wiele musiałam wycierpieć, ale przez to, co przy tym musiał wycierpieć nasz Pan Jezus Chrystus, mój krzyż stał się lekki. Wiem, że ja także przyczyniłam się do Jego cierpień swoimi grzechami, jednak dzięki temu dziś jestem tu, gdzie jestem i ufam, że to jest najlepsze dla mnie miejsce.

W polskim Kościele św. Andrzeja Boboli w Londynie, po wielu latach wylałam tyle łez, jak nigdy dotąd. Czułam niemal dosłownie, jak pękają we mnie sznury, którymi byłam tak długo obwiązana. Na Jasnej Górze podziękowałam Matce Bożej za dar trzeźwości zmawiając ostatnią dziesiątkę drugiej Nowenny Pompejańskiej na kolanach wokół ołtarza. Nigdzie tak dobrze z całego serca nie chwaliłam Boga za Jego dary i łaski jak na Przeprośnej Górce w Sanktuarium Ojca Pio. Dzięki Wspólnocie Miłość i Miłosierdzie Jezusa – po raz pierwszy pojechał tam ze mną... mój tata, który także otrzymał łaskę trzeźwości ! Chwała Panu! Kiedyś marzyłam, że go zabiję za to, że mnie wykorzystał, gdy miałam 9 lat i za całe piekło, które nam zgotował swoim pijaństwem. Przez pewien czas spałam z nożem pod poduszką z chęci zemsty i odwetu. Nienawidziłam go. Dziś ja nie piję i on nie pije. Chętnie się spotykamy i dzwonimy do siebie. Tylko dzięki łasce przebaczenia w Imię Jezusa Chrystusa, na nowo jesteśmy rodziną. Chwała Panu! Teraz modlę się za całą rodzinę o łaskę nawrócenia, aby wszyscy moi najbliżsi także poznali miłosierdzie Boże.

Od listopada zaczynam 3-cią Nowennę Pompejańską w intencji wynagrodzenia Najświętszemu Sercu Pana Jezusa za wszystkie moje grzechy i zniewagi. [Staram się także apostołować na rzecz Różańca i nowenny Pompejańskiej, nagłaśniając wszelkie ważne, aktualne informacje, związane z różnymi inicjatywami modlitewnymi]. Obmyśliłam już swoje noworoczne postanowienie, aby przez cały rok 2017 odmawiać 15 modlitw św.Brygidy. (Anna 33 lata)



„Urodziłam się jako drugie dziecko w rodzinie założonej przez młode małżeństwo. Moja mama pochodziła z dobrej, katolickiej, wielodzietnej rodziny, tato zaś z rodziny, której głową domu był alkoholik. Tata był bardzo nerwowym człowiekiem, więc cała nasza trójka (mam siostrę i brata), a także mama, bała się go. Nie pamiętam pozytywnych uczuć w stosunku do ojca, odczuwałam przed nim tylko strach. Tata nigdy nie zważał na nasz młody wiek. Potrafił zbić mnie czy moją siostrę za nie umyte naczynia, bądź też z innego powodu, zawsze na prędce wymyślonego. Wszyscy wiedzieliśmy, że po prostu mu przeszkadzamy.

Już jako małe dziecko czułam się zupełnie niepotrzebna. Miałam poczucie, że jestem wynikiem przypadku. Nie wierzyłam w Boga, bo trudno jest wierzyć, kiedy ma się za ojca osobę, która w niedzielę rano wykrzykuje w domu przekleństwa, nierzadko uderzy, urządza w domu piekło, po czym idzie do kościoła, bo ludziom trzeba się pokazać... Jeśli tak miał wyglądać katolik, to ja nie chciałam nim być.

W wieku 17 lat poznałam pierwszego chłopaka. Moje czyste i niewinne wtedy serce kochało od początku. Jednak z powodu moich zasad moralnych (nie chciałam dać mu "dowodu miłości") chłopak ze mną zerwał. Byłam załamana. W tym momencie coś we mnie pękło. Przysięgłam sobie, że nigdy nie będę płakać i cierpieć z powodu mężczyzny. Postanowiłam być twardą, niezależną kobietą bez uczuć. Zaczęłam wiązać się z mężczyznami, których ledwie poznałam. Związki te zazwyczaj trwały krótko i zawsze łączyły się z seksem, który dla mnie nic nie znaczył. Kiedy mężczyzna zachowywał się nie po mojej myśli, a czułam, że jest zakochany, radość sprawiało mi zrywanie z nim. Uwielbiałam patrzeć jak mężczyźni płaczą.

Najgorszym okresem życia była trzecia klasa szkoły średniej. Moja mama, którą bardzo kochałam miała nie zdiagnozowanego guza w piersi. Tata nie chciał dać mamie na szybszą biopsję, dlatego z diagnozą czekała dłuższy czas. Już wtedy wiedzieliśmy, że tata zdradza mamę. Do wszystkich trosk dochodziła moja zbliżająca się matura. Związałam się wtedy z chłopakiem, który podobnie jak ja – został mocno poraniony w domu. Po jakimś czasie postanowiłam wycofać się z tego związku. Wtedy on zaczął zmieniać się z troskliwego mężczyzny w osobę, która mi ubliżała, nękała telefonami oraz groziła mi śmiercią. Byłam kompletnie wyczerpana. Miałam wtedy 19 lat i chciałam umrzeć. Przed samobójstwem powstrzymywał mnie jedynie lęk, że jednak gdzieś tam, może naprawdę istnieje piekło i że ja na pewno do niego trafię. Miałam też depresję.

Rozpoczęłam studia, na które musiałam zaciągnąć kredyt studencki, żeby móc się utrzymać. Mimo, że mieszkałam w domu rodzinnym, bilet do miasta oraz jedzenia musiałam kupować sobie sama. Tata zawsze miał zły humor, wszczynał kłótnie. Wtedy nazywał nas pasożytami i nierobami. Podczas jednej z takich kłótni postanowiłam wraz z bratem, że się wyprowadzimy... Myślałam, że mój ból się skończy, kiedy nie będę musiała już nigdy więcej oglądać ojca. Jednak takie rany nie goją się w momencie zmiany adresu... Nienawidziłam własnego ojca całą sobą. I ta nienawiść zabijała mnie od środka...

Któregoś dnia, wracając do domu, zauważyłam ludzi wchodzących do kościoła. Poszłam za nimi. Byłam na tyle grzeszną osobą, że uważałam, iż jedyne miejsce na które zasługiwałam, to ławka w przedsionku. W kościele wszyscy odmawiali Różaniec. Chciałam zostać na jedną dziesiątkę. Czułam się tam jednak tak dobrze i lekko jak dziecko, że zostałam na cały Różaniec i Mszę świętą, a gdybym mogła, to z pewnością zostałabym na całą noc. Od tego momentu chodziłam do kościoła trzy razy w tygodniu na Msze św. Zaczęłam myśleć o spowiedzi. Płakałam i prosiłam Boga każdego wieczoru, żeby dał mi dobrego spowiednika. Modliłam się do Maryi o Jej wsparcie. Bóg zaczął otwierać mi oczy i obdarzył mnie wieloma łaskami. Czułam Jego obecność...

W ostatni dzień rekolekcji bożenarodzeniowych poszłam do spowiedzi. Na moje słowa: "Ostatni raz byłam u spowiedzi cztery lata temu" ojciec franciszkanin z całą czułością zapytał o moje imię, a następnie o to, co się stało i dlaczego tak długo nie było mnie tutaj. Na tę miłość w głosie wybuchłam płaczem. Wyznałam wszystkie swoje najgorsze grzechy: rozwiązłość seksualną, nienawiść, stosowanie tabletek wczesnoporonnych... Ksiądz powiedział, że cieszy się z mojej obecności. Jak to możliwe ? Ja nawet na miejsce w kościele nie zasługiwałam... Wiedziałam, że od tego momentu chcę być innym człowiekiem...

Wybrałam Boga, bo tylko On zna o mnie całą prawdę, a mimo tego nadal mnie kocha. To On zaczął zmieniać nie tylko moje życie, ale też moich bliskich. Za całą rodziną postanowiliśmy modlić się o nawrócenie taty. I wiecie co ? Po 30 latach małżeństwa moja mama ma troskliwego męża ! Męża, który nie zdradza i nie jest tyranem w naszym domu. Mam ciepły, wspaniały dom, do którego chce się wracać. Nawrócenie wiązało się z przebaczeniem tacie każdej wyrządzonej krzywdy. Gdy odmawialiśmy modlitwę przebaczenia, wewnątrz mnie toczyła się taka walka, że z wysiłku dostałam gorączki. Był to ciężki czas, podczas którego cała rodzina odmawiała Różaniec za Różańcem. Trzymaliśmy się wytrwale Boga, niezależnie od tego, czy dzień był udany, czy nie...

Dziś jestem osobą wolną od nienawiści. Mam kochającą się rodzinę i wspaniałego męża. Jestem też w stanie błogosławionym. Wiele cudów dokonał Bóg w moim życiu. Jeśli ktoś szuka przepisu na szczęśliwe życie, to wierzcie mi, jedynie w Bogu można go znaleźć...” (Czytelniczka – „Bez przebaczenia nie ma uzdrowienia” – „Miłujcie się” nr 4/2016 – tam znajdziesz całość).

Ocalała, by pomagać innym

„W pamiętnym dniu 29 października 1998 roku, w dramatycznych okolicznościach zmarło wielu młodych mieszkańców Göteborga. Ann-Kristin ocalała i uznała to za cud. Dziś chce żyć dla innych.

"Miałam wtedy 17 lat. Był wieczór, a ja wracałam z miasta do domu. Spóźniłam się na autobus, więc poszłam na dyskotekę, która odbywała się niedaleko przystanku, na którym stałam. Bawiły się tam moje koleżanki . Dołączyłam do nich. Już po około 10 minutach ktoś wszedł na scenę i zakomunikował, że budynek się pali. Nikt nie uwierzył. Nagle jednak zgasły światła, wybuchła panika. Z każdą minutą było nam coraz trudniej oddychać. Po krótkim czasie powietrze było tak zatrute dymem, że wystarczyło wziąć trzy oddechy i człowiek umierał. Później zwalił się na nas sufit – opowiada Ann-Kristin.

Ewakuacyjna klatka schodowa zastawiona była krzesłami. To właśnie tam - jak się później okazało – został podłożony ogień. W ten sposób została odcięta jedna z dróg ucieczki. Wszyscy rzucili się do jedynego wyjścia. – Próbowałam stamtąd wyjść. Po drodze upadałam i wstawałam. Jednak za trzecim razem nie mogłam już wstać. Leżeli na mnie inni. Nie mogłam się ruszyć. Byłam świadoma tego, co się ze mną dzieje i pewna, że odchodzę z tego świata. Modliłam się wtedy do Pana Boga i prosiłam Go: "Pozwól mi jeszcze raz spotkać się z moją matką i pożegnać się z nią". Tyle spraw miałam jeszcze do rozwiązania, do naprawienia. Może wyrządziłam komuś przykrość i chciałabym przeprosić. Tak jak wtedy prosiłam Pana Boga, nie potrafiłam tego czynić ani wcześniej, ani później" – wspominała młoda kobieta.

Nagle Ann poczuła, że zrobiło się jej lekko w nogach. "Udało się zsunąć z nich buty. – Wtedy nagle ktoś złapał mnie za pas i rzucił do przodu na tłum ludzi. Nie wiem kto to był, kto mnie uratował. Nie mam pojęcia. Jacyś ludzie wyciągnęli mnie z budynku, wynieśli do karetki i odwieźli do szpitala" – opowiada. Ponieważ nie miała ze sobą żadnych dokumentów, rodzice szukali jej wszędzie, ale ona była tak zmieniona, ze w szpitalu przeszli obok niej i nie poznali. W tę noc na dyskotece było ponad trzysta osób. Na miejscu zginęły 62 osoby. Potem umarła jeszcze jedna.

"Dużo ludzi było ciężko rannych. Mieli poparzone ręce, nogi, twarze. Wielu z nich przeszło amputację kończyn. To była prawdziwa tragedia. Nagle straciłam wielu przyjaciół, ale ja przeżyłam – podkreśla Ann i dodaje: Bardzo dziękowałam Bogu za to, że przeżyłam. Myślałam wtedy o jednej bardzo ważnej rzeczy – Bóg dał mi jeszcze jedną szansę. Muszę więc to życie wykorzystać i dawać siebie innym. Muszę żyć tak, jak powinnam, bo mogłam odejść, a ktoś inny mógł przeżyć, mógł otrzymać tę szansę".

Mama Ann-Kristin zaznacza, że kilka miesięcy przed pożarem poprosiła córkę, by przystąpiła do Żywego Różańca, by codziennie odmawiała choć dziesiątek Różańca. – "Oczywiście zgodziłam się i zaczęłam codziennie odmawiać Różaniec, oddając się w opiekę Matce Bożej" – dodaje Ann. "Dwa dni przed pożarem moja mama wróciła z Ziemi Świętej i kiedy w dniu wypadku wychodziłam z domu, założyła mi na szyję łańcuszek z krzyżykiem, który wcześniej był położony na grobie Chrystusa. Czułam, że to ocaliło mi życie. Gdyby nie było mojej modlitwy i modlitwy mojej mamy, mojej rodziny, to pewnie bym nie przeżyła.

Wiele z moich koleżanek, które tak samo długo jak ja były w palącym się budynku, zmarło. Ja zaś miałam w sobie jeszcze tyle sił, by je ubierać na pogrzeb, by je odprowadzać na miejsce spoczynku. Wiem, że ta siła była z Nieba, że Bóg mi pomaga, abym ja pomagała innym, bym żyła dla nich" – kończy swoją opowieść Ann-Kristin” („Cuda i łaski Boże” nr3/2014).



„Będąc młodym chłopakiem, uczniem szkoły podstawowej, nie potrafiłem odczytać głębi, piękna i mocy modlitwy różańcowej. Nie pamiętam, byśmy sami w rodzinie odmawiali systematycznie Różaniec, chyba, że przy okazji ważnych wydarzeń rodzinnych, jak np. pogrzeb krewnych czy nabożeństwa majowe po Pierwszej Komunii świętej... Po raz pierwszy osobiście doświadczyłem mocy modlitwy różańcowej, gdy mój kolega z elektrowni uległ wypadkowi poparzenia prądem (brałem udział w akcji ratunkowej), niestety, po kilku dniach zmarł. Pomyślałem, że pewnie rodzina i koledzy z pracy nie będą się modlić, poczekają do Mszy świętej pogrzebowej i to wszystko. Wierzyłem w życie wieczne i w to, że nie tylko niebo istnieje...

Znaliśmy się z Markiem dwa lata, wiedziałem trochę o jego życiu. Podjąłem więc decyzję, ze odmówię za niego trzy całe Różańce przez trzy dni. Wytrwałem, choć wcześniej nigdy aż tyle nie modliłem się na różańcu, nawet przed maturą. Miałem wówczas 21 lat. Żal mi było kolegi. Był starszy ode mnie o trzy lata, zostawił żonę i małą córeczkę.

Po odmówieniu Różańca w jego intencji miałem piękny sen. Marek stał w warsztacie, uśmiech na jego twarzy zdradzał, że był szczęśliwy. Zapytałem go: "Jak się czujesz ? Nie widzę śladów oparzeń na twojej głowie, wszystko zniknęło". Spojrzał na mnie, uśmiechnął się i jakby zdradzając znaną nam obydwu tajemnicę, rzekł: "Zobacz, tylko te dwie malutkie blizny zostały. Jest bardzo dobrze !".

Obudziłem się z wielką radością w sercu, przepełniony pokojem tak ogarniającym moje myśli, ducha i ciało, że od razu uświadomiłem sobie, iż nigdy wcześniej czegoś takiego nie doświadczyłem. Gdy zastanawiałem się, skąd to wyjątkowe samopoczucie, odpowiedź przyszła z głębi duszy. Różaniec w intencji Marka bardzo mu pomógł. Kilka dni czułem tę radość, nawet na pogrzebie. Różaniec dał mi nadzieję i wiarę w spełnienie Bożego miłosierdzia. Byłem zadowolony, ze mogłem pomóc...” (ks.Jacek Skowroński „Moja droga do Różańca” – „Różaniec” nr 1/2016 – tam znajdziesz całość).



„Kiedyś w ogóle nie czułem relacji z Matką Bożą. Mądry spowiednik poradził, żeby się nie przejmować, ale też nie utwierdzać w tym – po prostu czekać. I rzeczywiście, po bardzo konkretnym wydarzeniu, będąc w stanie potwornego znękania i rozpaczy, bez zastanowienia zacząłem wołać przed ikoną Maryi o zmiłowanie. Wręcz krzyczałem „Zdrowaśki” jedną po drugiej, po prostu wołałem o ratunek. Odpowiedź była bardzo szybka – cały duchowy koszmar skończył się, jak nożem uciął, a serce wypełniła bezgraniczna radość i wolność... Matka Boża naprawdę pokazała, że ma moc zdeptać głowę węża...” (Dariusz Basiński – aktor filmowy i teatralny „Łaski nie da się zmagazynować” – „Różaniec” nr12/2012 – tam znajdziesz całość).

„Mój tatuś zawsze pił alkohol, przychodził do domu pijany albo przynosili go w stanie nietrzeźwym. Częste były awantury i dochodziło do rękoczynów. Żyłyśmy z mamusią w ciągłym strachu. Mamusia była znerwicowana. Chodziłam już do szkoły średniej, lecz tatuś dalej pił i był wtedy straszny. Pewnego wieczoru znowu przyszedł pijany. Siedział w dużym pokoju i wyzywał mamusię. Rozbił szybę na ławie i próbował wstać, aby bić, ale już nie miał sił. Z nerwów i strachu cała się trzęsłam, dygotała mi każda część ciała, nawet zęby.

Było już bardzo późno, prawie noc, a tatuś dalej próbował wstać i wyrzucić nas z domu. Wtedy uklękłam i odmawiałam różaniec płacząc i błagając o pomoc. Nie znałam ani części, ani tajemnic Różańca. Odmawiałam go "w koło" niezliczoną ilość razy do bardzo późna w nocy... Matka Boża nie dała mi długo czekać. Rano tatuś przeprosił nas i przyrzekł, że już nigdy nie weźmie alkoholu do ust. Słowa dotrzymał do tej pory, a minęło już 6-7 lat”... (Siostra zakonna „Rycerz Niepokalanej” nr.10 (436) październik 1992).

Mój tata jest lepszym człowiekiem

„Mam 16 lat. Moi rodzice kłócili się codziennie, wyzywali, obrażali; każdego dnia w naszym domu przekleństwa sypały się jak z worka. Moja mama cały czas obrażała tatę, wytykała mu każdą jego wadę, robiła sceny zazdrości. Tata był przez to bardzo nerwowy, ja płakałam każdego dnia, bo nienawiść i egoizm jaki widziałam, dobijał mnie. Wydawało mi się, że to koniec, że rozejdą się albo już do końca życia tato będzie tak lekceważony, nie szanowany przez mamę. Nie widziałam dobrego rozwiązania.

Pewnego dnia usłyszałam o nowennie Pompejańskiej i w niej miałam ostatnią nadzieję, że coś się zmieni. Ósmego dnia kiedy się modliłam, słysząc znów ich krzyki i słowa, rozpłakałam się. Modliłam się, płacząc. Nagle do pokoju wszedł mój tata. Miał łzy w oczach i powiedział takie słowa: "Módl się córko za nas, kocham cię, wierzę w ciebie. Przypominasz mi babcię. Przepraszam. Wiedz, że gdyby trzeba było, to bym organ dla ciebie oddał i pamiętaj, tylko dla ciebie żyję". I wyszedł.

Ja cały czas trzymałam różaniec w rękach i modliłam się, nie mogąc uwierzyć w to, co się stało. Nigdy z jego ust nie słyszałam takich słów. Teraz mój tata nie jest już taki nerwowy, coraz częściej chodzi do kościoła, czyta modlitwy. Ostatnio nawet poprosił mnie żebym przyniosła mu karteczkę, na której jest numer konta, aby przelać 1% podatku. Może to niewiele, ale jestem z niego dumna. Za mamę nadal się modlę, a Maryi dziękuję za opiekę i wstawiennictwo u Jej Syna.” (Wiktoria „Królowa Różańca Świętego” nr 2/2016).

Jak różaniec uratował życie ?

„Emiko, młoda Japonka, gdy szła ulicą zobaczyła, że kobiecie idącej przed nią wypadł z kieszeni różaniec. Weszła za nieznajomą do biblioteki miejskiej i dopiero tam zwróciła zgubę. Uradowana katoliczka podała jej swój adres. "Tak na wszelki wypadek, bądźmy w kontakcie" – powiedziała.

Sytuacja młodej kobiety dramatycznie się zmieniła. Jej ojciec zachorował. Miał wodę w płucach, niedotlenienie mózgu, do końca życia pozostawał w stanie wegetatywnym, był jak roślina. Jako jedyne dziecko, Emiko musiała opiekować się ojcem, kiedy jej matka wychodziła do pracy. Koleżanki i koledzy w jej wieku dorabiali się własnych samochodów, podróżowali, cieszyli się pełnią życia, a ona dyżurowała przy ojcu, którego utrzymywał przy życiu respirator.

"Nie miałam nawet perspektywy małżeństwa. Nosiłam się z myślą o samobójstwie, aby zakończyć ten koszmar bezcelowego życia" – wyznała podczas lekcji katechizmu. Wtedy przypomniała sobie katoliczkę, której oddała różaniec. Odwiedziła ją, a ta z kolei zaprosiła Emiko na bożenarodzeniową Mszę świętą. Na spotkaniu opłatkowym dziewczyna podeszła do mnie i umówiliśmy się na lekcje religii przy jej chorym ojcu, gdyż nie mogła go opuszczać. Gdy Emiko powoli wchodziła w tajemnice wiary, zrodziło się w niej pragnienie chrztu świętego. Kolejne Boże Narodzenie stało się dla niej narodzeniem do nowego życia. Przyjęła chrzest. Podniesiony z ziemi różaniec uratował jej życie” (o. Julian Różycki OP).



"O Matce Bożej z Pompejów usłyszałam po raz pierwszy od mojej babci, która jest Jej wierną czcicielką. Babcia powiedziała mi, że odmawiając Nowennę Pompejańską, mogę wyprosić wielkie łaski dla siebie i innych. Zaciekawiona słowami babci przeczytałam w internecie historię nowenny oraz liczne świadectwa i podziękowania.

Odmawiając pierwszą nowennę Pompejańską modliłam się o otrzymanie pracy oraz o pomoc w nauce języka obcego. Matka Boża wysłuchała mojej modlitwy i już podczas pierwszej rozmowy kwalifikacyjnej otrzymałam bardzo dobrą pracę i wspaniałego pracodawcę, a nauka języka przyszła mi nadzwyczaj łatwo.

W kolejnej Nowennie Pompejańskiej prosiłam Matkę Bożą Przenajświętszą o łaskę dobrego męża oraz o błogosławieństwo i opiekę dla przyszłego małżeństwa. Po raz kolejny moja modlitwa została wysłuchana. Dziś jestem szczęśliwą mężatką i każdego dnia czuję wielką miłość i opiekę Matki Bożej.... Zachęcam wszystkich do czczenia Matki Bożej z Pompejów oraz do odmawiania Nowenny Pompejańskiej" (Justyna, Sochaczew, "Rycerz Niepokalanej" nr 4/2015).



"Pamiętam, jako dziecko, jak u nas w rodzinie często sięgano po różaniec. Pamiętam, że był kołem ratunkowym wtedy, gdy nadciągały różnego rodzaju kataklizmy, burze, gdy na zewnątrz domu szalał wiatr i zawierucha, trzaskały pioruny. Był ucieczką w we wszelkich niepowodzeniach i zawieruchach rodzinnych. Pamiętam moją ciężko chorą mamę, która, umierając, nie rozstawała się z różańcem i chyba w nim topiła wszelki bunt do Boga, że musi odejść w tak młodym wieku, zostawiając samego tatę z dziećmi.

Ja tak naprawdę też długo nie odkryłem tego Skarbu. Pamiętam, jak mama, zmuszała mnie jako dzieciaka, bym chodził codziennie w październiku do Kościoła bo jest Różaniec. Pamiętam, jak nie chciałem. Jednak, mimo że nie lubiłem tej modlitwy, jakoś podświadomie, zawsze w chwilach kryzysowych, przed ważnymi wydarzeniami, trudnymi egzaminami, w ramach hasła: "jak trwoga to do Boga", właśnie za pośrednictwem różańca się do Niego uciekałem.

Prawdziwą jego siłę odkryłem, w chwili szczególnie dla mnie trudnej. Wtedy przypadkowo odkryłem nowennę Pompejańską, czyli trudną i wymagającą modlitwę do Matki Bożej, ale modlitwę, o której mówiono że jest to nowenna nie do odparcia. Modlitwa ta oparta jest właśnie na Różańcu. Powiem, że byłem zaskoczony, jakie rezultaty przyniosła. Nie tylko otrzymałem to, co chciałem, ale otrzymałem zdecydowanie więcej. Z jednej strony były to dary duchowe, ale z drugiej fizyczne, materialne, realnie oddziaływujące na moje życie" (andi http://www.deon.pl/spolecznosc/artykuly-uzytkownikow/modlitwa-i-duchowosc/art,86,rozaniec-zapomniany-skarb.html%29).



Właśnie Różańca brakowało w moim życiu

"Podczas wakacji na spotkaniu z koleżankami dowiedziałam się o nowennie Pompejańskiej. Było to chyba w sierpniu. Jedna z dziewczyn opowiadała o cudownej mocy tej modlitwy, o tym, że prosiła o zdrowie dla swojej mamy i jej intencja została wysłuchana. Pomyślałam sobie, że wielką łaską dla mnie jest to, że dowiedziałam się o istnieniu tej nowenny. Jednak jej rozpoczęcie wcale nie było takie oczywiste: kiedy wreszcie zaczęłam, usnęłam w trakcie odmawiania Różańca już drugiego dnia.

Obecnie jestem w trakcie odmawiania pierwszej nowenny. Odnoszę wrażenie, że takiej właśnie modlitwy brakowało w moim życiu. Czuję, że teraz dopiero odnalazłam sens życia, że dopiero go zgłębiam będąc na początku drogi. Chyba dopiero teraz tak naprawdę się nawróciłam i zaczynam pojmować, na czym tak naprawdę polega nasza wiara. W trakcie odmawiania nowenny odczuwam silne wsparcie Matki Bożej, czuję się mocniejsza; pozytywnie i bez lęku patrzę w przyszłość. Wiem, że obok mnie ciągle jest Maryja, która czuwa nie tylko nade mną, ale nad każdym człowiekiem, tylko nie każdy potrafi otworzyć Jej drzwi swego serca..." (Małgorzata "Królowa Różańca Świętego nr 1/2015).



Różaniec pomaga ? Zaryzykuję !

Młoda mama „Patrycja Skowronek ze Świniowic, przebywa na urlopie wychowawczym i zajmuje się ukochaną córeczką. Dotykają ją trochę inne problemy, ale ona również zawierza swe życie Bogu przez Maryję.

"Mój mąż – opowiada – pracuje za granicą. Wprawdzie co weekend jest w domu, jednak to dla nas wciąż za mało. Dwa lata temu, kiedy byłam w ciąży, bardzo przeszkadzała mi ta rozłąka – wspomina. – Dlatego zaczęłam szukać jakiegoś ratunku. Pan Bóg i Matka Boża, nie dają mi o Sobie zapomnieć; zawsze, gdy było mi ciężko, to się do Nich zwracałam. No i w tym momencie pojawił się Apostolat Fatimy. Wstąpiłam do niego i zaczęłam zagłębiać się w materiały otrzymywane od Instytutu. W jednym z artykułów przeczytałam słowa Maryi: „Nie ma takiego problemu, którego nie dałoby się rozwiązać za pomocą Różańca”. Powiedziałam: „Zaryzykuję. Co mi szkodzi ?”.

Zaczęło się od dziesiątki, potem przeszłam na cały Różaniec. Od tego czasu zniknęły kłótnie małżeńskie, rozłąka przestała być dla mnie aż takim obciążeniem. Zaufałam we wszystkim Bogu. Oczywiście, nie stało się to z dnia na dzień, dochodziłam do tego stopniowo. Cały czas modlę się o powrót męża i wierzę w to, że kiedyś zamieszka z nami na stałe" („Przymierze z Maryją” nr 69/2013).



„Przez cały okres szkoły podstawowej i średniej Maryja była mi szczególnie bliska. Nie czułem przed Nią takiego respektu jak przed Ojcem, który wydaje mi się Bogiem surowym, a Maryja - wyrozumiałą. Zdałem maturę, potem egzamin na studia wyższe. Wakacje. Pierwszy kryzys moralny. Dziewiętnastolatkowi wydawało się, że świat stoi przed nim otworem. Po wakacjach pierwsza wizyta na Jasnej Górze. Patrząc z daleka na Czarną Madonnę prosiłem o pomoc i opiekę. Było mi po prostu głupio, że zasmuciłem Ją swoim postępowaniem, zasmuciłem Tę, która na mnie patrzy.

Kryzys pogłębiał się jednak dalej. Złe towarzystwo robiło swoje, jednak we mnie przez cały czas pozostawała chęć stania się lepszym. A Maryja czekała i czuwała... Zacząłem uczęszczać do ośrodka Duszpasterstwa Akademickiego... Potem kolejne wakacje i kryzys trwał dalej... Pisząc o kryzysie moralnym mam przede wszystkim na uwadze nietrzeźwość. Zdawałem sobie sprawę z tego, że robię źle. To mnie męczyło i nie dawało spokoju.

Podczas kolejnej majowej pielgrzymki akademickiej zdecydowałem się "na całość". Postanowiłem dążyć za wszelką cenę do świętości. Wszystko albo nic. Postanowienie to przychodziło mi bardzo trudno. Zerwać z łatwizną, wygodnictwem, minimalizacja celów. Ale to Maryja namawiała mnie do zmiany stylu życia, do zmiany stylu bycia. Przy pożegnaniu wydawało mi się, że Czarna Madonna uśmiecha się do mnie. Wychodząc na wieżę, ręka moja wbrew chęciom sięgnęła po różaniec. Zacząłem regularnie odmawiać jedną dziesiątkę dziennie. Potem kolejne, tak aż po upływie półtora roku odmawiałem już codziennie całą część różańca. Chociaż kryzys nie od razu miałem za sobą... do pracy dopingowała mnie Matka Boża słowami piosenki: "Kochać, to znaczy powstawać"...” (mężczyzna, lat 26, inżynier, miasto „Matka Boża w moim życiu” jw.).



„Dwa lata temu chciałem popełnić samobójstwo, nie widząc żadnego sensu życia. W tym czasie odwiedziłem z rodzicami krewnych w Polsce. U kuzyna poznałem wspaniałą dziewczynę, Kasię, słuchaczkę Radia Maryja, która zachęciła mnie do słuchania tej katolickiej radiostacji. Przy pożegnaniu otrzymałem od Kasi piękny, niebieski różaniec.

"Jak to się odmawia ?" – zapytałem. Popatrzyła na mnie trochę z politowaniem i odpowiedziała krótko: "Odmawiaj go wieczorem z Radiem Maryja, a nauczysz się i pokochasz modlitwę różańcową". I tak się stało. Zacząłem odmawiać Różaniec z Radiem Maryja w swoim pokoju – sam. I ten różaniec zaczął uzdrawiać moją poranioną, zbolałą duszę. Zrozumiałem, że moje życie jest cudownym darem, który otrzymałem od Stwórcy; że swoim życiem kształtuję sobie wieczność.

Od dwóch lat codziennie odmawiam Różaniec i czuję, że Maryja prowadzi mnie niemal za rękę; że mi uprasza u Jezusa potrzebne łaski, abym mógł iść drogą przykazań Bożych...” (Słuchacz Radia Maryja z Düsseldorfu „Zwycięstwo przychodzi przez Różaniec” jw.).



„Wzrastałam w normalnej katolickiej rodzinie i zgodnie z tradycją przyjmowałam sakramenty Kościoła. Będąc młodą dziewczyną, szukałam kontaktu z Bogiem, lubiłam się modlić, czytać Pismo Święte, lubiłam też śpiewać pieśni religijne. To zachwycenie i miłość do Jezusa wzrastało coraz mocniej, aż pewnego dnia wstąpiłam do grupy modlitewnej. Jednak zanim to nastąpiło, musiałam przejść trudną drogę...

Byłam dziewięcioletnim dzieckiem, kiedy moja rodzina przeprowadziła się z Polski do Niemiec. Poznałam całkiem inny świat, który, niestety, mnie przerastał, ale też w jakiś sposób zachwycał. Dzisiaj wiem, że był to zachwyt wynikający z materializmu, który ludzi mieszkających tutaj, odciąga od Boga. Wtedy myślałam sobie, że jeśli pozostanę taką prostą, jak jestem, to nie zostanę zaakceptowana przez moje koleżanki, a co gorsza, mogę być wyśmiana. Chcąc to zmienić, poprosiłam jedną z dziewczyn, aby nauczyła mnie przekleństw, jakich się używa w Niemczech, po to, aby być na topie i abym mogła z łatwością odpowiadać na zaczepki.

Bardzo szybko dano mi do zrozumienia, że jeśli pozostanę miła, dzielna, grzeczna – słowem – dobrze wychowana, nie zostanę przyjęta do "paczki". Od tego momentu rozpoczęła się walka o mój wygląd zewnętrzny. Chciałam mieć piękne ciało. Moje życie skoncentrowało się na dbaniu o figurę i dla mego ciała mogłam zrobić wszystko. Im bardziej zwracałam uwagę na moją fizyczność, tym dalej byłam od Boga.

Na początku tego nie zauważałam, jednak kiedy dopadała mnie samotność i wokół była cisza, tęskniłam za Bogiem. Szukałam miłości... Ulokowałam ją w chłopaku, który odrzucił moje uczucie. Zostałam mocno zraniona i załamała się moja wizja świata. Od tego wydarzenia nie potrafiłam nikomu zaufać ani pokochać. Chciałam się zemścić i doprowadzić innych do tego, co ja czułam. Chciałam, aby i oni zaznali smaku pogardy i odrzucenia.

Otoczyłam się murem, przez który nie przedostawały się żadne uczucia, ani z zewnątrz, ani na zewnątrz. Moje życie traciło sens i doprowadziło do chęci ofiarowania się szatanowi, jeśli tylko zapewni mi karierę modelki. Kiedy to się nie powiodło, wpadłam w wir zabawy, "imprez" i dyskotek. Poznałam smak alkoholu i... narkotyków. A wszystko po to, aby stać się szczęśliwą i stłumić wydobywające się z mojego serca błaganie o miłość. W takim stanie dotarłam do Medjugorie, gdzie chciałam spróbować "ustawić się" raz jeszcze na Boga. Jednakże po powrocie do domu, nie umiałam utrzymać przesłania Maryi. Prosiła mnie Ona o Różaniec, spowiedź, post, czytanie Biblii, codzienną Eucharystię. To mnie przerosło i szybko powróciłam do wcześniejszego stylu życia.

Prawdziwe nawrócenie przeżyłam w 1997 roku, kiedy z grupą "Totus Tuus", liczącą sobie 120 młodych ludzi, kolejny raz udałam się do Medjugorie. Wtedy poznałam osoby, które były szczęśliwe i potrafiły w pełni realizować wszystko to, o co prosi nas Matka Boża. Po powrocie cały czas utrzymywałam kontakt z tymi ludźmi i w ten sposób małymi kroczkami – dzień po dniu – przybliżyłam się do Boga. Niedawno odbyłam kolejną pielgrzymkę do Medjugorie i teraz widzę, że nauczyłam się stawiać Jezusa na pierwszym miejscu. Na co dzień doświadczam radości, wolności i miłości Bożej. Żyję, jako dziecko Boga, w wolności, która nie jest łatwa w dzisiejszym świecie, ale za to daje prawdziwą radość i siłę. Dzisiaj Jezus jest dla mnie wszystkim, jest moim Oswobodzicielem, Źródłem i Życiem.

Chcę zwrócić uwagę rodzicom, aby byli zawsze uważni na swoje dzieci i modlili się za nie na różańcu. Wiem, że moje nawrócenie nie byłoby możliwe, gdyby nie cierpliwa i ufna modlitwa moich Rodziców. Bardzo im za to dziękuję” (Justyna z Munster „Miłujcie się” nr1-2/2001).



"Byłem wychowany w wierze katolickiej. W szkole podstawowej rówieśnicy wyżywali się na mnie, gdyż byłem najmniejszy i najsłabszy. Chcąc się na nich zemścić zacząłem szukać siły w świecie złych duchów. Próbowałem je wywoływać. Kupiłem sobie nawet amulet śmierci, aby ściągać, kiedy zechcę, jakieś nieszczęścia. W tym czasie stawałem się coraz bardziej impulsywny, nadpobudliwy, kłótliwy, wręcz nie do wytrzymania. Byłem zadufany w sobie i zawsze chciałem mieć rację. Stałem się wielkim buntownikiem przeciwko wszystkiemu, co nie było po mojej myśli. Powoli odchodziłem od wiary.

Na polecenie rodziców, abym poszedł do kościoła, stawałem się agresywny. W końcu przestałem do niego chodzić. Na dobre oddaliłem się od Boga mając pewność, że żyję jak chcę. Zaczęło mnie pociągać życie nocne, imprezki, alkohol i wszystko, co się z tym wiąże. Było ze mną coraz gorzej. Po pewnym czasie zacząłem popadać w silne stany lękowe, myśli samobójcze; pojawiły się natręctwa seksualne.

Jednak Bóg o mnie nie zapomniał. Któregoś dnia zachorowała moja pedagog, a ja bardzo chciałem, żeby wyzdrowiała. Po raz pierwszy od wielu lat tknęło mnie, by wziąć różaniec, choć nie bardzo wiedziałem, jak się na nim modlić. Czułem wielkie opory przed modlitwą, które objawiały się nagłą sennością, nawet omdleniem. Mogłem wypowiadać słowa modlitwy, jednak ich kompletnie nie rozumiałem. Towarzyszyły mi duże rozproszenia, co potęgowało we mnie ogromną niechęć, a nawet narastającą irytację. Ale mimo trudności podjąłem walkę.

Pewnej nocy miałem sen, że spadam w dół, a Pan Jezus mnie łapie. Po tym śnie poczułem ogromne pragnienie powrotu do Boga i uświadomiłem sobie, jak daleko od Niego odszedłem. Zacząłem szukać ratunku, ale powrót nie był taki łatwy. Otwarcie na Złego ma swoje konsekwencje..." ("Pragnienie powrotu do Boga"; "Królowa Różańca Świętego" nr 2/2013 - tam znajdziesz całość świadectwa).



"W liceum poznałam chłopaka. Zakochaliśmy się w sobie i cały mój świat zmienił kierunek. Wcześniej ważne były dla mnie rekolekcje, spotkania oazowe, Msze święte, nabożeństwa i pielgrzymki. W jednym momencie wszystko przestało mieć znaczenie. Ukazał mi się nowy, wolny świat. Taki modny, swobodny, pełen wrażeń... Zaczęły się imprezy, alkohol i sypianie z chłopakiem. Mimo ogromnego sprzeciwu swoich rodziców brnęłam w to, czym potem mogłam chwalić się przed koleżankami, a co przed rodzicami musiałam ukrywać. Przed samą sobą też, bo sumienie próbowało mnie powstrzymać... Garściami brałam to, co dawał świat grzechu... Jeden grzech przeradzał się w drugi - gorszy i następny. I tak doszło do tego, że nie potrafiłam ze sobą rozmawiać. Liczył się tylko seks. Jednocześnie pojawiły się narkotyki. Jeszcze więcej seksu i zadowolenia... Ciemność, która nas wtedy ogarnęła była tak szczelna, że nie przebijał przez nią ani jeden promień światła. Zostaliśmy pochłonięci przez grzech. I nie chciałam się do tego przyznać. Było mi bardzo ciężko tak żyć, cierpiałam. Nie spałam po nocach i wtedy odmawiałam Różaniec.

Ciemność, smutek i pozorna radość stały się moją codziennością... Tak mijał szósty rok związku z moim chłopakiem, od którego powoli zaczęłam wymagać życiowej decyzji o ślubie. Nic jednak na to nie wskazywało, a między nami tylko się pogarszało. Aż tu nagle, w sylwestrową noc, mój chłopak postanowił mi się oświadczyć ! Od razu powiedziałam: tak ! Byłam szczęśliwa do momentu, kiedy sobie uświadomiłam, że w takim stanie duchowym, w całkowitej ciemności, mam zawrzeć związek małżeński. Jakie to będzie życie ?... Zaczęło się załatwianie formalności... Kolejna bardzo ważna sprawa, pewnie najważniejsza, to spowiedź przedślubna.

Rachunek sumienia sporządziłam z całego swego dotychczasowego życia. Uznałam za grzech współżycie przedmałżeńskie, narkotyki i tabletkę wczesnoporonną. Z pomocą Ducha Świętego i Matki Najświętszej miałam odwagę zostawić to wszystko Panu Jezusowi w konfesjonale. Mój narzeczony zrobił to samo. I taki był początek niesamowitych zmian w naszym życiu. Nadszedł wreszcie oczekiwany przez nas dzień zawarcia związku małżeńskiego. Jeszcze nie było idealnie, ale Msza święta i złożenie przysięgi przed samym Panem Bogiem, dały mi niesamowitą nadzieję na nowe życie... Następnego dnia uciekłam z własnych poprawin, by uczestniczyć w nabożeństwie ku czci Matki Bożej Fatimskiej, bo był akurat 13 października. W tym dniu ofiarowałam wszystko Panu Bogu i dziękowałam za litość, jaką nam okazał.

Niedługo po ślubie mój mąż, po wielu latach trwania w nałogach, za wstawiennictwem świętej Rity, porzucił narkotyki z dnia na dzień. To był wielki cud Boży. Oboje pokochaliśmy Eucharystię tak bardzo, że musieliśmy być na niej codziennie. Zaczęliśmy naprawiać swoje życie. Wybaczyliśmy sobie nawzajem oraz swoim bliźnim. Dołączyliśmy do wspólnoty "Nowe Życie" i mimo wielu podstępnych działań szatana, dzięki Jezusowi wychodziliśmy z ciemności grzechu. Każda następna spowiedź pozwalała mi odkryć i zostawić grzechy przeszłości, co czyniło moją duszę lekką..." (Czytelniczka "Wyrwani z ciemności grzechu" - "Miłujcie się" nr 2/2015 - tam znajdziesz całość).



"Kiedy byłem harcerzem, w naszej drużynie był zwyczaj, że w momentach przełomowych, w których się podejmuje jakąś służbę, trzeba było najpierw odbyć samodzielną wyprawę do lasu - wychodziło się samemu, spało się w lesie, potem trzeba było przewędrować jakiś fragment trasy, np. po górach, szukać noclegu u ludzi.

To jest duże wyzwanie, i nie ukrywam, że się tego trochę bałem. Weźmy spanie samemu w lesie. Z jednej strony człowiek wie, że sobie poradzi, ale mimo to towarzyszy mu jakiś strach. No, a później się wędruje, i też jest odczucie sporej samotności, bo od rana jest się praktycznie samemu, nie wie się, co po drodze spotka. Przy tym wiadomo, że nie wędruje się do domu czy do jakichś znajomych, tylko idzie się szukać kolejnego noclegu, trzeba prosić obcych ludzi, albo znowu pozostać samemu w lesie. No i właśnie w trakcie takiej drogi przez las zacząłem odmawiać różaniec. I odkryłem coś takiego, że kiedy najbardziej doskwierała mi samotność, żadne myśli o znajomych nie przynosiły ukojenia, natomiast gdy zaczynałem odmawiać różaniec, uczucie samotności znikało, i czułem się jakiś taki świeży i pokrzepiony. To doświadczenie mocno utkwiło mi w pamięci i odtąd wiem, że w momentach jakiejkolwiek samotności różaniec jest najlepszym lekarstwem. Wtedy uczucie samotności bardzo szybko znika.

A druga sprawa, to pokrzepienie w momentach strachu czy walki z pokusami. W momentach gdy dręczy jakaś pokusa, różaniec jest bardzo prostym narzędziem obrony. Prostym w tym sensie, że zawsze jest do niego dostęp. Nie trzeba jakichś tekstów z książeczek, czy czegoś innego. Oczywiście, wymaga to trochę skupienia i woli walki z pokusą, ale kiedy się zaczyna odmawiać różaniec, to wcześniej czy później pokusy znikają i można z nimi, oczywiście z Bożą pomocą, wygrać.

W ciągu ostatniego roku zacząłem się modlić na różańcu regularnie. Każdego dnia w drodze na uczelnię albo z uczelni odmawiałem wszystkie pięć tajemnic" (Piotrek http://www.rozaniec.dominikanie.pl/028.html#top).



"Zdarzyło się, że pewnego dnia, kiedy szedłem rzadko uczęszczanymi schodkami mojego miasta, znalazłem malutkie etui z różańcem. Była to niejako odpowiedź na moje pytanie. A jednak po przyjściu do domu wrzuciłem różaniec na półkę i o nim zapomniałem. Trwało tak do dnia, kiedy moja mama wróciła do domu z wielką radością. Otóż z ciekawości poszła wieczorem do dominikańskiego kościoła i gdy wchodziła, ktoś wręczył jej tam różaniec. Początkowo nie byłem za bardzo zainteresowany tą opowieścią. Kiedy jednak pełna szczęścia rozwinęła ten różaniec przed moimi oczami, okazało się, że jest on taki sam, jak ten znaleziony przeze mnie wcześniej. Wówczas zrobiło mi się trochę głupio. Otrzymałem bowiem sygnał, by coś z tym rzuconym na półkę i zapomnianym przeze mnie różańcem zrobić. No i zacząłem się modlić.

Codziennie odmawiałem cały różaniec. A jeśli była taka możliwość, to o godzinie piętnastej odmawiałem też koronkę do Miłosierdzia Bożego na tym różańcu. I muszę przyznać, że efekt był budujący. Moje życie zaczęło się zmieniać na każdej płaszczyźnie. Gdyby nie różaniec i koronka, nic by się w moim życiu nie zmieniło. Wyrwały mnie one z nieświadomości i marazmu duchowego. Skończyłem już wówczas Politechnikę i pracowałem w zawodzie" (Darek http://www.rozaniec.dominikanie.pl/028.html#top).



"Przez dłuższy czas nie umiałem się modlić na różańcu, nawet mnie to męczyło. Sporo zmieniło się na studiach. Ale dopiero gdy poszedłem do pracy, modlitwa ta stała się moją własną. Przez dwa ostatnie lata codziennie, z wyjątkiem sobót i niedziel, udawało mi się w drodze do pracy zmówić cały różaniec. Gdy jechałem samochodem, puszczałem sobie płytę z nagranym różańcem i włączałem się w modlitwę. Rano jestem rozkojarzony i nie obudzony do końca. Stąd też tego rodzaju pomoc bardzo mi się przydawała, bo moja modlitwa nie zawsze była taka, jak bym chciał. Byłem jednak optymistą i liczyłem, że Maryja traktuje mnie tak, jak to robi najlepsza matka.

Po przebudzeniu jedynymi Osobami, z którymi potrafiłem i chciałem rozmawiać, był Pan Bóg i Matka Boża. Zauważyłem, że mam taki zegar biologiczny, iż wszelkie rozmowy z ludźmi, a jako prawnik prowadzę ich dość dużo, mogę zaczynać dopiero po godzinie ósmej. Rano albo się modliłem, albo nie miałem ochoty z nikim rozmawiać. Chyba że z Panem Bogiem. Kiedy wcześniej dojeżdżałem do pracy pociągiem, wyglądało to dość dziwnie, bo w drodze na stację mój tato szedł przede mną z różańcem, gdzieś tam w kieszeni czy w ręku, a ja za nim też z różańcem. Było to „takie fajne” i rodziło jedynie optymizm i większy zapał do pracy. Nosiłem w swoim sercu to, do czego Matka Boża zaprosiła nas w Gietrzwałdzie. Powiedziała, żeby codziennie odmawiać różaniec. Jest to pewna droga do Boga, a zarazem możliwość doświadczenia, jakie to skuteczne, gdy prosimy Matkę Bożą, by się z nami i za nas modliła" (Marcin http://www.rozaniec.dominikanie.pl/021.html#top).



Urodziłam się i wychowałam w rodzinie katolickiej. Otrzymałam wszystkie sakramenty, uczęszczałam regularnie na Msze św., codziennie się modliłam. Działo się tak do około 16. roku życia, gdy w 1993 roku poznałam przypadkiem kolegę, z którym się bardzo mocno zaprzyjaźniłam. J. był ode mnie kilka lat starszy i wydawał mi się wówczas niesłychanie mądry i oczytany; natychmiast wywarł na mnie ogromne wrażenie. Był również, o czym należy wspomnieć, fanem muzyki satanistycznej - death i black metalu - oraz praktykował astrologię. To w czasie rozmów z nim nagle zaczęłam podawać w wątpliwość wszystkie te czynności i praktyki duchowe, które dotychczas były obecne w moim życiu... Pierwszy krok na mojej drodze ku zatraceniu dokonał się właśnie wtedy, gdy doszłam do wniosku, że Kościół to jedynie instytucja kierowana przez ludzi, którzy sami z pewnością grzesząc, pouczają mnie, czym jest grzech. Z biegiem czasu w ogóle zrezygnowałam z uczęszczania na Mszę św. i z przyjmowania sakramentów.

Mój przyjaciel zapoznał mnie również z praktykami, które miały pogłębić moje życie duchowe (wówczas sądziłam, że odejście od Kościoła sprawi, iż odkryję nowe pokłady duchowości). Przede wszystkim zetknęłam się z muzyką satanistyczną, dzięki której wprowadzałam się w określony stan i "klimat", oraz astrologią, którą praktykował mój przyjaciel... Odchodząc od Boga, coraz bardziej zbliżałam się do Złego. Przestałam się zwracać ze swoimi problemami do Chrystusa, zwracałam się natomiast do J., który próbował odpowiedzieć na nie za pomocą astrologii... Doszło do tego złudne poczucie posiadania jakiejś "wiedzy tajemnej" i poczucie wyższości nad innymi ludźmi, którzy takiej nie posiedli.

To poszukiwanie "duchowości", która okazała się później zwykłą magią, podtrzymywała również muzyka stale obecna w moim życiu. Black metal i dark ambient to muzyka satanistyczna, w której treści skierowane są na oddawanie czci szatanowi, Lucyferowi lub, co wydaje się mniej groźne, a jest sednem satanizmu, samemu sobie. Jest ona szczególnie niebezpieczna dla osób, które, podobnie jak ja, są bardzo wrażliwe na klimat i atmosferę chwili... W pewnym momencie przestałam nawet wierzyć w szatana, uznając, że on nie istnieje, a piekło na ziemi ludzie robią sobie sami. Zaczęłam również interesować się demonologią, magią i pogaństwem, tłumacząc to wszystko "poznaniem intelektualnym"...

Z biegiem czasu zaczęłam zauważać, że wszystkie te stany, które kryją się za atmosferą muzyki obecnej w moim życiu, zaczynają oddziaływać na mnie w sposób bardzo negatywny. Za szczególnie niebezpieczny uważam gatunek nazywany dark ambient, w którym twórcy często w ogóle nie przywołują szatana ani Lucyfera czy innych demonów, próbują jednakże za pomocą dźwięków oddać przede wszystkim atmosferę lęku, mroku, destrukcji, czy niepewności. W większości tych projektów muzycznych dominuje obsesja bólu, śmierci, elementy depresyjne, wyimaginowane obrazy piekła, podróż w głąb duszy jednostki, która porzuciła wszelką nadzieję itp. Dopiero po wielu latach zdałam sobie sprawę, że tak naprawdę jest to muzyka, która gloryfikuje upadek człowieka i podkreśla wszelkie złe skłonności i wynaturzenia ludzkie...

Lata spędzone poza Kościołem, bez modlitwy i sakramentów, spowodowały, że zdecydowanie pogorszyły się moje relacje z innymi ludźmi: rodzicami, znajomymi. Do tej pory pamiętam, jak przyjaciele mówili mi, że czasami boją się do mnie odezwać, że jestem nieprzewidywalna. Z perspektywy czasu widzę, że pozbyłam się większości pozytywnych emocji, a z pewnością zagubiłam zdolność kochania, myląc miłość z seksualnym pożądaniem. Najgorsze było jednak pojawienie się relatywizmu moralnego i brak nazywania zła po imieniu. Przyświecała mi bowiem w życiu idea: "niech każdy robi, co chce, i niech każdy pilnuje własnego nosa". Moja sytuacja zaczęła się zmieniać, gdy poznałam swojego obecnego męża. Kończył się wówczas mój poprzedni, pełen złych emocji i traumatycznych przeżyć, związek z mężczyzną, z którym żyłam bez ślubu... Pierwszym krokiem do naszego nawrócenia się był sakrament małżeństwa, który zawarliśmy w 2006 roku...

W 2008 roku urodził się nasz synek... i od tej pory zaczęły budzić się we mnie emocje, o których już dawno zapomniałam: uczucie ogromnej miłości do drugiej istoty i poczucie, że mogłabym oddać za nią życie. Teraz wiem, że to był ten moment, w którym Pan Bóg mnie wzywał do siebie, krusząc moje serce, od lat zamknięte. Nagle zaczęły otwierać mi się oczy na całe zło i zaczęłam widzieć wszystko, co w sferze politycznej, gospodarczej i obyczajowej pochodzi od szatana. Uświadomiłam sobie, że to, co do tej pory utożsamiałam z tolerancją i wolnością, swobodami obywatelskimi, jest próbą przeforsowania światopoglądu niszczącego Boży ład na ziemi.

Po raz pierwszy od wielu lat poszłam świadomie na Mszę św. (bo wcześniej uczestniczyłam w niej oczywiście wielokrotnie przy wielu okazjach i świętach, żeby przede wszystkim nie martwić członków rodziny) i muszę przyznać, że nic z niej nie pamiętam. Nie dlatego, że nie słuchałam słowa Bożego, ale dlatego, że cały czas płakałam. Nie mogłam się powstrzymać, ciągle płynęły mi łzy. Miałam uczucie, jakbym wyszła z klatki, w której siedziałam ponad 15 lat, oszukując samą siebie, że jestem wolna. Odzyskałam wszystkie pozytywne emocje i uczucia. Czułam ogromną miłość, która mnie obejmowała i przekonywała, że tu jest moje miejsce. Do dzisiaj moment przemienienia Chrystusa w ciało i krew jest dla mnie tak wzruszający, że nie mogę powstrzymać łez... Ogromnym przeżyciem był dla również sakrament pokuty, pierwszy po momencie mojego całkowitego nawrócenia się, kiedy po raz pierwszy poczułam, że Pan Bóg wybacza mi wszystko, co było złe w moim dotychczasowym życiu, i że Chrystus, obecny w Najświętszym Sakramencie, mnie kocha i oddał za mnie swoje życie. Od tamtej chwili korzystam regularnie ze wszystkich sakramentów.

Kolejnym momentem przełomowym był mój wyjazd na sesję medytacji chrześcijańskiej do klasztoru w Krzeszowie, na którym poznałam Modlitwę Jezusową i odkryłam, że modlitwa w życiu człowieka może być bardzo różnorodna, że to Pan wskazuje każdemu ścieżkę jego modlitwy... Właśnie ufności w Boże miłosierdzie, które pozwoli mi wytrwać na drodze nawrócenia, potrzebuję teraz najbardziej. Jednocześnie po wielu, wielu latach odkryłam modlitwę różańcową. Zawsze noszę jedną dziesiątkę różańca ze sobą, aby ciągle była ze mną "w drodze" (Małgorzata "Miłujcie się" nr 3/2012 - tam znajdziesz całość).



Z powodu różnych przeciwności, wczesna młodość pewnego młodzieńca była bardzo pogmatwana. W wieku 17 lat,_ jak sam wyznaje: „...podjąłem naukę w średniej szkole korespondencyjnej, ale jej nie ukończyłem. Równocześnie poszedłem do pracy, którą bardzo sobie chwaliłem i byłem z niej zadowolony.

Żeby uspokoić sumienie, zacząłem zaglądać do kieliszka i szukałem mieszanego, wesołego towarzystwa. Chciałem za wszelką cenę zapomnieć o dawnych latach i z utęsknieniem oczekiwałem pójścia do wojska. Jednak o Maryi nigdy nie zapomniałem... W pracy, w cudowny sposób zostałem ocalony od śmiertelnego wypadku. Mimo to, kieliszek górował nad wszystkim. W wojsku różnie bywało: "raz na wozie, raz pod wozem", ale nigdy nie opuściłem modlitwy "Pod Twoją obronę". Nosiłem też zawsze przy sobie własnoręcznie zrobiony różaniec, z którym nigdy się nie rozstawałem.

Kilka tygodni przed odejściem do cywila, raz miałem trochę czasu i dla wypełnienia go odmówiłem Różaniec. To wpłynęło na mnie dodatnio w taki sposób, że zacząłem zastanawiać się nad sobą: co ja z siebie zrobiłem, gdzie jest moje człowieczeństwo ? Serdeczny żal mnie ogarnął. Nie mogłem powstrzymać się od płaczu. Maryjo – wołałam – okaż się moją Matką. Co mam robić po wyjściu z wojska ?... [Potem przyśnił mu się jeszcze pewien proroczy sen, wskazujący dalszą drogę życiową] Od tego momentu zmieniłem się całkowicie. Zerwałem z alkoholem i wszelkim złem...” (Twój niegodny niewolnik „Rycerz Niepokalanej” nr 5/1984 – tam znajdziesz całość).



„Mam na imię Marcin, mam 20 lat i mieszkam w Niemczech. Wychowałem się w rodzinie katolickiej. Już we wczesnym wieku dziecięcym nauczono mnie jak modlić się i wspólnie z rodzicami chodziłem do kościoła na niedzielne Msze święte... Przystąpiłem do pierwszej Komunii św. i bierzmowania, a pewnego dnia zostałem ministrantem w rodzinnej parafii. Moje życie opierało się na Bogu... Jednak w wieku 14 lat pojawiły się zupełnie inne zainteresowania. Rozpoczęło się moje chodzenie na różne imprezy, dyskoteki, na których nigdy nie brakowało alkoholu. W tym też czasie zafascynowała mnie muzyka rockowa, relaksowałem się przy niej, ale też sprawiała, że stawałem się rozdrażniony. Moje samopoczucie po alkoholu bardzo mi odpowiadało...

W wieku 16 lat zacząłem brać narkotyki. Jeździłem na festiwale muzyki rockowej, gdzie nawet przez 3 dni można było być pod ciągłym ich wpływem. Słuchałem coraz bardziej ostrej muzyki, właściwie towarzyszyła mi przez cały czas. Alkohol i narkotyki opanowały mnie do końca... W wieku 17 lat byłem już zaawansowanym narkomanem, a moje życie stało się wielką zabawą i ciągłym poszukiwaniem narkotyków. Coraz częściej wykorzystywałem dziewczyny i świadomie raniłem je... Nie potrafiłem zrezygnować z obranej drogi. Sam jednak wiedziałem, że takie nastawienie oddalało mnie od prawdziwego życia. Dla innych byłem kimś wielkim, ale to było tylko nakładanie maski, bo moje wnętrze było pełne rozpaczy i niezadowolenia. Nie wiedziałem jednak, co mógłbym robić innego w moim życiu.

Razem z moim bratem odwiedziłem naszego wujka, który mieszka w Polsce. Pamiętam, że wiele nam mówił o Bogu i wierze, o cudach i świętych, mówił też o pielgrzymce do Medjugorie. Nie potrafiłem tego słuchać, bo wydawało mi się, że nie jestem w stanie zrozumieć swego życia. Skutecznie zamknąłem się na Boga. Moja mama też wiele opowiadała mi o Medjugorie, ponieważ bardzo chciała, abyśmy i my z bratem tam pojechali. Tyle o nim mówiła, że w końcu zdecydowałem się tam pojechać. Było to latem... W rok później po tej wizycie, wsiedliśmy do autobusu pełnego młodzieży i pojechaliśmy do Medjugorie.

W czasie drogi wiele modlono się i śpiewano. Zauważyłem, że ta młodzież potrafi cieszyć się sercem i wprost promieniuje Bożą miłością. Ta atmosfera zaczęła mnie zastanawiać, te modlitwy i pieśni zaczęły dotykać mego serca. Wtedy powiedziałem: "Matko Boża, jeżeli prawdziwe jest, że się objawiasz. To możesz też odmienić moje życie". Chciałem zakosztować tej innej radości i postanowiłem wypełnić program pielgrzymkowy... Przez cały tydzień bardzo dużo modliliśmy się i słuchaliśmy świadectw. Poczułem, że muszę radykalnie odmienić swoje życie, bo tylko Bóg może rozwiązać moje problemy. Boża radość zaczęła wlewać się do mojego serca, a po spowiedzi ogarnęła je całkowicie. Spotkałem kochającego Boga, który przyjął wszystkie moje grzechy i poczułem ogromną ulgę.

Kiedy pojechaliśmy do domu, obaj z bratem pogodziliśmy się z rodzicami i zaczęliśmy wspólnie odmawiać Różaniec... Dziś mogę powiedzieć, że jestem szczęśliwy i że wypełnia mnie Boża miłość i radość. Pragnę zwrócić się do wszystkich rodziców i dziadków, których dzieci i wnuki są na złej drodze: módlcie się za nich ! Moi rodzice i kilku ich znajomych cały rok modlili się za mnie i mojego brata. Zostali wysłuchani i wszyscy, którzy wierzą, zostaną wysłuchani. Sam doświadczyłem, że Bóg jest wszechmogący i czyni cuda przez Maryję” (Martin „Miłujcie się” nr 1-2/2001 – tam znajdziesz całość).



Przed kilku laty cała uniwersytecka Łódź (profesorowie i studenci) była pod wrażeniem pewnego studenta Irlandczyka, chłopca o wręcz niewiarygodnych zdolnościach i błyskotliwej inteligencji. W nadzwyczaj krótkim czasie nauczył się mówić po polsku, ogłosił kilka bardzo dobrych prac i w końcu, żegnany z żalem przez profesorów wrócił do Paryża, by zrobić doktorat.

Kim był ten student ? Urodzony w 1939 roku w Liverpoolu, w Anglii, syn irlandzkiego barmana, w dwunastym roku życia został oddany do kolegium Braci Szkół Chrześcijańskich. Po osiemnastu miesiącach usunięto go z zakładu z powodu jego nieposkromionego charakteru. Po ukończeniu szkoły średniej osiemnastoletni Paweł Magiure – bo tak się nazywał – wstąpił na uniwersytet w Liverpoolu, gdzie studiował przez cztery lata. Następnie, na paryskiej Sorbonie pisał pracę na temat współczesnego teatru francuskiego. W 1961 roku uzyskał polskie stypendium, by mógł studiować technikę kinematograficzną w Szkole Filmowej w Łodzi. Tam jednak pod kierunkiem pani prof. Stefanii Skwarczyńskiej, zaczął zajmować się polskim teatrem. Powtórnie otrzymał stypendium, gdy zamierzał napisać studium o Stanisławie Ignacym Witkiewiczu i o polskim teatrze "formalistów". W 1963 roku jako stypendysta rządu brytyjskiego, udał się ponownie na trzyletnie studia do Paryża w celu zrobienia habilitacji, której tematem miało być pojęcie języka teatralnego i stosunek między środkiem wyrazu a myślą w międzywojennym teatrze francuskim.

W Paryżu przeżył jednak głęboki wstrząs wewnętrzny. Dokonał "odkrycia", które wyraził w słowach: "Uświadomiłem sobie, że aby poznać człowieka, trzeba najpierw poznać Boga". "Głód Boga" zawładnął jego duszę do tego stopnia, że pracę habilitacyjną oddał dziewczynie, którą zamierzał poślubić, książki rozdał, a sam udał się do Anglii, by wstąpić do zakonu. W tym czasie wyjechał jeszcze do Włoch, żeby odwiedzić Asyż i Padwę. Było to w sierpniu 1965 roku.

"Odprawiłem nowennę do Matki Boskiej Wniebowziętej – pisał o sobie. Ojcowie pasjoniści, o których niewiele dotąd wiedziałem, dawali właśnie misje w kościele Matki Bożej Wniebowziętej w Roseto, w Arbuzach, ojczyźnie św.Gabriela-Pasjonisty. Poszedłem na nie, zupełnie nie przeczuwając, co moja Niebieska Matka, Niepokalana Maryja, zamierza dla mnie uczynić. Padre Michele, sekretarz misji zagranicznych, zachęcał do składania ofiar na rzecz tychże misji. Mogłem dać na misje tylko niewielką ofiarę w monecie angielskiej.

Podczas Mszy odezwał się we mnie jakiś głos: dlaczego nie miałbyś misjonarzom oddać samego siebie wraz z pieniędzmi ? Nie wiedząc, skąd głos pochodził, poprosiłem o znak: jeśli pasjonista zbierający ofiary podejdzie, stanie wprost przede mną i spojrzy mi w oczy – uczynię to, a jeśli nie, to wrócę do Liverpoolu i wstąpię do innego zakonu. Ksiądz nawet nie podszedł do mnie. Ale pod koniec Mszy, kiedy zbierałem się do wyjścia z kościoła w przekonaniu, że wszystko było wytworem mojej wyobraźni, bardzo irlandzkiej, a więc bardzo rozwichrzonej, pasjonista podszedł do mnie i stanął przede mną. Nie miałem już żadnych wątpliwości. Za łaską i natchnieniem Bożym wkrótce zgłosiłem się do O.Prowincjała i poprosiłem o przyjęcie do pasjonistów. Jedynym teraz celem moich modlitw jest, aby Maryja udzieliła mi łaski, bym spełnił wszystkie Jej życzenia i – jeśli taka jest Jej święta wola – mógł oddać Jej swoje życie za drugiego człowieka, jak to uczynił w Oświęcimiu O.Maksymilian Kolbe, który jest moim szczególnym patronem.

Gdybyście mnie spytali, dlaczego najświętsza Panna mnie nie opuściła, to odpowiem: ponieważ za Jej natchnieniem nigdy nie opuściłem różańca, tej pokornej modlitwy, która wielokrotnie ocaliła nas, nie mówiąc już o tym, ile zawdzięcza Jej Irlandia... nie powinienem przemilczeć i tego, że moja matka niemal rozkruszyła paciorki swego różańca, nieustannie modląc się za całą naszą rodzinę, bo żadne z rodzeństwa nie potrafiło się zdecydować, jaką drogę ma w życiu obrać". Paweł Magiure stał się bratem Pawłem Józefem od Cudownego Medalika. Jako zakonnik, po kolejnych studiach, które przygotowały go do pracy misjonarskiej w Indonezji - otrzymał jeszcze święcenia kapłańskie i wiele jeszcze dobrego uczynił w swej gorliwej służbie Bogu (wg „Potęga różańca” – patrz bibliografia).



„Był piękny dzień 8 września 2001 roku – święto Narodzenie Najświętszej Maryi Panny, kiedy Brian z miejscowości Erie w Pensylwanii (USA), korzystając z pięknej pogody wybrał się wczesnym rankiem, by postrzelać w pobliskich lasach. Był już w drodze, kiedy poczuł nagłą potrzebę, by zawrócić do domu po drewniany różaniec, który przywiózł z Medjugorje.

W lesie ćwiczył strzelanie do celu, a kiedy wkładał broń do kabury, ta nagle wystrzeliła raniąc go w udo. Nie wiedział, że w postrzale została przebita główna arteria krwi... Zemdlał, a gdy się ocknął, przez pewien czas nic nie widział ani nie słyszał. Zaczął wołać o pomoc. Na próżno – w lesie nie było żywego ducha. Nie był w stanie chodzić. Próbował skakać na jednej nodze, ale się przewracał. Rana obficie krwawiła. Wyczerpany upadł w końcu na ziemię i zaczął się czołgać. W czołganiu przeszkadzały mu jednak przesiąknięte krwią i oblepione błotem dżinsy. Zdjął je i to samo zrobił z koszulą, którą próbował bezskutecznie zatamować krew. Spragniony, odganiając chmary komarów, zaczął pić wodę z błotnistych kałuż. Zanurzał usta głęboko, gdyż po powierzchni pływała warstwa benzyny i oleju, którą pozostawiały po sobie samochody terenowe (w lesie znajdował się tor dla pojazdów terenowych). Chwilami przestawał słyszeć i z trudnością oddychał. Półprzytomny stracił orientację w lesie, który znał od dzieciństwa i podążał w przeciwnym kierunku niż zamierzał. Tak minęły 2,5-3 godziny.

Zanim jeszcze zdjął dżinsy, wyjął z kieszeni różaniec. Owinął go wokół palców. Po chwili zaczął go odmawiać. "Wcześniej był bardzo zdenerwowany, ale kiedy zaczął odmawiać Różaniec, uspokoił się i pogodził z myślą, że chyba z tego lasu już się nie wydostanie. Wlokąc się od kałuży do kałuży, stale odmawiał Różaniec. W końcu dotarł do ostatniego bajora, przed nim było wysokie wzgórze. Usadowił się na tyle wygodnie jak było to możliwe i przygotował się na śmierć. Miał zamknięte oczy, kiedy w Różańcu prosił Boga o zesłanie anioła, który by go ocalił, lecz jeśli nie taka byłaby Jego wola, niechby pozwolił mu umrzeć w spokoju" – relacjonuje jego matka.

Nagle, zatopiony w modlitwie Brian usłyszał ryk motorów. Resztką sił podczołgał się ok.500 jardów w ich kierunku i zaczął wołać o pomoc. Jego krzyki usłyszało dwóch ludzi w terenowych samochodach. Podeszli do Briana i zapytali, co się stało i co takiego trzyma w ręce. Brian, z trudem łapiąc oddech, wyjaśnił, że postrzelił się w nogę a w ręku trzyma różaniec. Mężczyźni zabrali go na jeden z pojazdów. Po półgodzinnej jeździe dotarli do najbliższego domu, skąd wezwali pogotowie.

Operacja Briana przebiegła pomyślnie. Kula przeszła na wylot, nie uszkadzając kości, mięśni ani nerwów. Policjant, który przyszedł następnego dnia do szpitala stwierdził, że Brian miał wielkie szczęście, iż został znaleziony, gdyż bez pomocy mężczyzn z samochodów terenowych, zmarłby po krótkim czasie wskutek upływu krwi. Rodzice Briana zadzwonili z podziękowaniem do mężczyzn z terenówek, wtedy "Eric Swindlehurst i Christopher Firment skromnie wyznali, że to Bóg ocalił Briana sprawiając, że znaleźli się we właściwym miejscu i o właściwej porze. Powiedzieli, że nie zamierzali tego dnia jeździć swoimi pojazdami, i że decyzja o tym zapadła pod wpływem chwili. Dodali też, że prawie nigdy nie jeździli w tej części lasu. A jeszcze bardziej zdumiewające jest to, że mając kaski na głowach byli w stanie usłyszeć wołanie Briana o pomoc – i to poprzez hałas głośnych motorów. Brian był zaskoczony, że mężczyźni w ogóle go dostrzegli, gdyż, za wyjątkiem głowy, cały był zanurzony w głębokim bajorze" – dalej relacjonuje matka.

Zdziwienia nie kryły również osoby z personelu medycznego, a także pielęgniarka, która spodziewała się, że Brian "z powodu znacznej utraty krwi powinien doznać uszkodzenia wątroby, nerek i mózgu; mógł utracić nogę doznając zakażenia od brudnej wody". Tak się jednak nie stało. Półtora tygodnia po wypadku Brian wrócił do szkoły, po miesiącu wznowił jogging, a za wyniki w nauce otrzymał wyróżnienie. Obecnie pracuje w Londynie jako pracownik socjalny”. (Opracowano na podstawie świadectwa matki Briana, June Klins „Cuda i Łaski Boże” nr.5 maj 2004).


Brian ze swoim różańcem reprod. z „Cuda i łaski Boże” nr 5/2004

„Fińska "Miss Świata 1952", Atmi Kuusela, opisuje swoje dzieje duszy: «Byłam studentką wyższego liceum w Helsinkach, kiedy moi przyjaciele wyrazili życzenie, abym reprezentowała naszą szkołę na konkursie piękności. Bardzo byłam wówczas naiwna i w najmniejszym stopniu nie zdawała sobie sprawy z tego, jak daleko może mnie zaprowadzić tego rodzaju impreza. Przedziwne są drogi Opatrzności, która umie nawet z naszych błędów wyprowadzić dobro.

Gdy zostałam "Miss Finlandii", a potem wytypowano mnie do wzięcia udziału w konkursie, który miał dokonać wyboru "Miss Świata", nadzieje moje były bardzo skromne: chciałam zdobyć trochę pieniędzy i otrzymać posadę. Najśmielszym moim pragnieniem było dorobienie się fortuny tak wielkiej, bym mogła odbyć podróż dookoła świata.

Gdy wyruszyłam do Kalifornii, jeden z przyjaciół powiedział mi na pożegnanie: "Mamy nadzieję, że wkrótce zabłyśniesz jako aktorka sławniejsza jeszcze niż Ingrid Bergman czy Greta Garbo". Odpowiedziałam szczerze: "Zachowaj mnie Boże, od czegoś podobnego !". Nie pociągał mnie świat filmu, obawiałam się bowiem, że dla takiej jak ja dziewczyny – miałam wówczas 19 lat – często mogą zaistnieć nieprzewidziane sytuacje, w których nie chciałabym się znaleźć. Jednak nawet przez myśl mi nie przeszło, że ta moja podróż stanie się początkiem drogi, która mnie zawiedzie do prawdziwej wiary.

Przybywszy do Nowego Jorku wzięłam udział w przyjęciu wydanym przez redakcje pism dla uczestniczek konkursu w Waldorf Astoria Hotel. Powiedziano mi wówczas, że mogę być pewna, iż uzyskam przynajmniej drugie lub trzecie miejsce. I od razu zaproponowano mi podpisanie kontraktu z filmem i prasą. Na przyjęciu zetknęłam się z "Clin" z Manili, reprezentantką Filipin. Towarzyszył jej pewien ziomek, młodzieniec, który...

Zmęczona etykietą wielkiego świata, pragnęłam jak najprędzej wrócić do swojego mieszkania. W towarzystwie Miss Filipin i owego młodzieńca, który nazywał się Gil opuściłam w połowie przyjęcie i poszliśmy coś zjeść... Po kolacji zawarłam znajomość z Gilem, który był inżynierem, synem kierownika przedsiębiorstw budowlanych.

Wbrew obyczajom przyjętym u ludzi, którzy spotykają się po raz pierwszy, zadał mi wówczas pytanie: "Jakiego Pani jest wyznania ?". Zareagowałam bardzo żywo. Natychmiast jednak zauważyłam, że pytanie jest bardzo naturalne i szczere, odpowiedziałam więc, że jestem luteranką. On zaś powiedział, że jest katolikiem i że ma brata, który jest kapłanem w zakonie jezuitów. Spotkaliśmy się jeszcze w Long Beach po męczących imprezach, jakie towarzyszyły wyborowi Miss Świata. On był jednym z pierwszych składających mi gratulacje i ofiarował mi wspaniałą wiązankę filipińskich kwiatów, zwanych "Sampagnita", które specjalnie w tym celu sprowadził samolotem z kraju. Wręczył mi przy tym jeszcze inną wiązankę z paciorków perłowych – różaniec...

Ponieważ różaniec nosiłam zawieszony na szyi, stale zapytywano mnie, czy jestem katoliczką. A gdy każdemu z pytających odpowiadałam, że nie, zauważyłam, iż odpowiedź moja budziła w nich zdziwienie i jakby politowanie. Zwróciłam się do Gila prosząc o wyjaśnienie, dlaczego uważa się mnie za godną politowania z racji, że nie jestem katoliczką. Z odpowiedzi Gila po raz pierwszy w życiu pojęłam, kim jest Opatrzność i czym jest różaniec.

W nowym położeniu poczułam się bardzo osamotniona. Pragnęłam zawezwać do siebie matkę z Finlandii, ale zrozumiałam, że jest to niemożliwe. Gil polecił mi, bym się modliła do Matki Boskiej, która jest matką wszystkich ludzi i nauczył mnie Pozdrowienia Anielskiego. Wieczorem, oblężona przez fotoreporterów i właścicieli przedsiębiorstw filmowych, zamknęłam się w mieszkaniu i płakałam. Naraz przyszło mi na myśl, żeby na różańcu odmówić pięćdziesiąt razy Zdrowaś Maryjo. Uczyniłam to i zasnęłam ze słowami: "Módl się za nami grzesznymi teraz i w godzinę śmierci naszej" na ustach.

Nazajutrz Gil zaprowadził mnie do kościoła. Był październik i odprawiała się nowenna do Matki Boskiej Różańcowej. On ukląkł, ja zaś pozostałam w pozycji stojącej i obserwowałam pogodne oblicza obecnych w kościele. Zaproponował mi byśmy wyszli, ja jednak chciałam obserwować wszystko do końca i wyszłam z kościoła jako ostatnia.

Spośród wielu złożonych mi wszelkiego rodzaju ofert wybrałam jedynie podróż dookoła świata. Nosiłam się jednak z myślą, że po jej ukończeniu wrócę do Finlandii, żeby dalej żyć w prostocie i spokoju. W Honolulu, gdzie kończył się pierwszy etap mojej podróży dookoła świata, zaczęło mnie dręczyć silne i uporczywe pragnienie, żeby lepiej zapoznać się z religią. Zatelefonowałam więc do Los Angeles, by porozmawiać z Gilem. Powiedział mi, że będzie na mnie czekał w Tokio. Rzeczywiście czekał na mnie na lotnisku, skąd udaliśmy się bezpośrednio do kościoła św.Franciszka Ksawerego. Towarzyszył nam jezuita O.P.Mahoney. W stolicy Japonii pozostałam cały tydzień. Każdego wieczoru spotykałam się z tym kapłanem. Gil powiedział mi, że w Manili mogłabym kontynuować to, co można było nazwać prawdziwym kursem nauki religii.

Na Filipinach znalazłam się w zupełnie innym otoczeniu. Wszystkie przyjęcia związane z moją podróżą miały charakter rodzinny i zawsze obecny był na nich ksiądz. Nie brakło też nigdy uroczystej Mszy, na której mogłam bywać wiele razy. Pewnego dnia Gil oświadczył mi się, zaznaczając nawiasem, że powinnam "poślubić" także jego religię. Byłam skora zgodzić się na małżeństwo, ale Gil nie chciał uczynić tego kroku zanim nie zostanę ochrzczona. Wówczas oświadczyłam: "Jeśli chrzest ma być najważniejszym wydarzeniem w moim życiu, to wybiorę dla niego miejsce, gdzie po raz pierwszy powzięłam decyzję przyjęcia religii katolickiej, mianowicie, pogańskie miasto Tokio".

W Wielkanoc 1953 roku przyjęłam chrzest, a nazajutrz pobraliśmy się. Obecnie jestem najszczęśliwszą matką. Moje szczęście nie może równać się ze sławą, jaką daje tytuł najpiękniejszej kobiety świata. Dopiero z chwilą, gdy zostałam matką, zrozumiałam, co to znaczy zdobyć świat. Ta mała kruszynka w kołysce, która w zupełności zależy ode mnie, naprawdę jest dla mnie całym światem... a największym szczęściem matki jest, gdy może dawać życie tylu dzieciom, na ile tylko Bóg jej pozwoli...

Wielka odległość dzieli Filipiny od Finlandii; wiele też dzieli zwykłą gospodynię domową od Miss Świata, ale wcale się tym nie przejmuję, gdy myślę o tym jak wielkie jeszcze czekają mnie zadania. Mam na myśli wydanie na świat dzieci, dobre ich wychowanie i pomaganie im w spełnianiu zadań, jakie Bóg im zleci« (wg ks.J.Orchowskiego „Potęga różańca” jw.).



„...Bałam się przyjścia trzeciego dziecka. Przerażała mnie perspektywa zrezygnowania z pracy, ciasnota w mieszkaniu, niewygoda, brak środków na wyżywienie, narażenie się modzie (jak to iść z trójką, dwoje to jeszcze, ale więcej ?)... I znowu znalazłam się w szpitalu na życzenie męża. Spóźniłam się na wyznaczoną godzinę, więc pozostałam do następnego dnia.

Zaciekawiła mnie jedna z pacjentek: młoda, piękna, miała może 20 lat. Podeszłam do niej. Zauważyłam, że odmawiała Różaniec. Zaczęłyśmy rozmowę. Była matką dwojga dzieci. Po cesarskim cięciu urodziła drugie. Teraz, choć zdawała sobie sprawę, że czeka ją cesarka, nie zgodziła się na usunięcie dziecka. Spod bandaży wyciekała ropa, a ona znosiła wszystko cierpliwie i modliła się. Ze wstydem wyznałam jej cel mego pobytu w szpitalu. Obiecała, że tej nocy będzie modlić się za mnie.

Usnęłam twardo. W nocy śniła mi się Matka Boska Częstochowska. Zanim przyszła ranna zmiana, wymknęłam się z sali. Przy drzwiach wejściowych stał mój mąż blady jak płótno. Miałem straszne sny _ mówił - co za szczęście, żeś tego nie zrobiła. Wracaj do domu ! Widząc czekające kobiety zaczęłam im odradzać, by nie robiły tego. Szydziły ze mnie: głupia. Poddawano je pierwszemu badaniu, by stwierdzić stan zaawansowania ciąży. Badania przeprowadzał profesor i grupa studentów. Prosiłam, by mnie badali delikatnie, bo ja chcę to dziecko urodzić. Wtedy profesor podał mnie za przykład: "Tak powinna postąpić każda Polka"... (L. „Rycerz Niepokalanej” nr 4/1984 – tam znajdziesz całość).

Uwolnienie męża od nałogu gier komputerowych

„...Nawiedziła mnie łaska Boża...”. Z początkiem części dziękczynnej [nowenny Pompejańskiej] zauważyłam pewne symptomy uzdrowienia mojego męża z nałogu komputerowego. Jakby stał się cud, a właściwie nie "jakby", ale naprawdę – tak po prostu – nagle zaczął być zmęczony po pracy na tyle, że wolał się zdrzemnąć niż zasiąść przed monitorem; zaczął czytać książki, zamiast klikać w te swoje gierki, zaczął układać puzzle, zamiast tkwić do północy z nosem przy komputerze. A historia życia męża – jak każda inna historia człowieka owładniętego nałogiem – powrót z pracy i pierwsza czynność – włączenie komputera. Potem krótka przerwa na obiadokolacje. I tak całymi wieczorami, tygodniami i latami.

Pierwszą czynnością w dni wolne od pracy, to było "klik", włącznik komputera, z tym, że przy porannej kawie – jedzenie na biurku przy komputerze, brak zainteresowania życiem, dzieckiem, awantury, płacz mój i dziecka, żal, że tata nie ma czasu, że nie wychodzi na spacer (no bo jak oderwać się od gry online ?). Zresztą z tego, co mówił, tylko się czepiałam, wymyślałam, zrzędziłam i gderałam. Według mojego męża, wynajdowałam mu jakieś dziwne zadania (poodkurzać czy obrać ziemniaki. Jak on miał znaleźć na to czas ?).

Moją kolejną nowennę poświęciłam właśnie tej intencji – poprosiłam o uwolnienie męża od gier komputerowych i komputera. Czuję interwencję Matki Bożej, bo sam na pewno nie zrezygnowałby ze swojej przyjemności. Nie powiem, że zdecydowanie poprawił się udział męża w życiu rodzinnym, ale... już przynajmniej nie marnuje życia pod monitorem. Mam nadzieję, że Matka Boża pomoże, by mąż bardziej zaangażował się w życie rodzinne. Wierzę silnie w Jej litość nad moim cierpieniem. Ufam, modlę się. Utwierdzam się w wierze w siłę modlitwy różańcowej....” (Monika „Królowa Różańca Świętego” nr 2/2016).



„W nowym miejscu zamieszkania poznałem nowych sąsiadów – młode, sympatyczne małżeństwo. Podczas jednego ze spotkań przy herbacie, sąsiadka wyznała, że ma zdolność rozmawiania z duchem swojej zmarłej babci, która odpowiada na zadawane pytania. To wzbudziło moje zainteresowanie. Chciałem się przekonać jak to się odbywa i tak zostałem zaproszony na seans spirytystyczny.

Na początku myślałem, że talerz używany jako rekwizyt do wywoływania duchów, porusza się za pomocą magnesu lub innej techniki. Okazało się jednak, ze to moc duchowa, z którą moja sąsiadka nawiązywała kontakt.. Do tego stopnia mi się spodobało, że wkrótce sam zacząłem organizować takie seanse, także w rodzinie. Traktowałem je jak rozrywkę. Podczas jednego z nich, na zadane duchom pytanie otrzymałem bardzo głupią odpowiedź. Odczułem to jako złośliwość i dało mi do myślenia, że może jest to zły duch, więc mocno mnie to zaniepokoiło.

Dobrą rzeczą w tym wszystkim było to, że odkryłem, iż obok świata materialnego, który widzę – jest też świat niewidzialny. To odkrycie spowodowało, że zacząłem rozmyślać skąd wzięły się kościoły i dlaczego księża, którzy są ludźmi wykształconymi, służą w nich. Doszedłem do wniosku, że musi istnieć jakaś siła ponad nami, która skupia wszystko w swoim ręku. Do tego momentu byłem letnim katolikiem, a do kościoła chodziłem od czasu do czasu. Myślałem, że Bóg jest daleko – On zajmuje się swoimi sprawami, a ja swoimi.

Przełom nastąpił wtedy, gdy osoba, z którą wywoływałem duchy, zaczęła być dręczona. W nocy nie mogła spać, coś zaczynało ją nieoczekiwanie dusić. Pojechałem z nią do psychiatry, a ten przepisał jej silne psychotropy i skierował do szpitala psychiatrycznego. Jednak intuicja podpowiedziała mojej znajomej, aby najpierw poszła do spowiedzi. I tak trafiła do śp.o.Józefa Kozłowskiego SJ. Było to dwanaście lat temu. Znajoma odbyła u ojca spowiedź generalną i przyjęła Komunię świętą. Od tego momentu nastąpiła wyraźna poprawa. Kiedy to zobaczyłem, sam poszedłem w jej ślady, jednak nie nawróciłem się wtedy sercem.

Nie pociągała mnie modlitwa, nie chciałem chodzić do kościoła. Nawet wyśmiewałem się z ludzi, którzy to robili. W jakimś momencie zacząłem odmawiać Różaniec, ale bardziej z lęku, że ze mną stanie się to, co z moją znajomą. Współczułem jej. Jednak po dwóch tygodniach od rozpoczęcia tej modlitwy, odczułem wyraźną obecność Boga, jakby siedział obok mnie. Otrzymałem wielką łaskę skruchy i żalu za grzechy, zacząłem głośno płakać. Łzy leciały mi jak z rynny. Nigdy w życiu tak nie płakałem. Zobaczyłem, jak puste było moje życie bez Boga; zobaczyłem, że zmarnowałem tyle czasu. Zadowalałem się nowym samochodem i płytkimi przyjemnościami. Nie widziałem głębi życia.. Po tym doświadczeniu doznałem wielkiej ulgi i pokoju serca. Ono było tak silne, że od tego momentu do kościoła i do spowiedzi zacząłem chodzić regularnie, już z potrzeby serca. Zacząłem bardzo gorliwie praktykować wiarę. Cały czas myślałem o Bogu i chciałem żyć jak najlepiej...” (Bogdan „Nie chcę zła” – „Szum z Nieba” nr2/2012 – tam znajdziesz całość).



„Całym sercem modliłam się cząstką Różańca do Matki Bożej w intencji znalezienia w dzisiejszych trudnych czasach dobrego i odpowiedzialnego chłopaka, a później męża, z którym mogłabym iść przez życie. Dotychczas nie miałam szczęścia poznać chłopaka, który byłby ułożony i odpowiedzialny, dlatego sprawy oddałam w Boże ręce. Podczas modlitwy z ufnością i oddaniem spytałem Boga, co mogłabym zrobić żeby moja modlitwa była skuteczna i wysłuchana ? Po zakończonej modlitwie różańcowej mój wzrok skierował się w stronę komputera. Miałam wielkie pragnienie odszukania "czegoś" na stronie internetowej. Pierwszą modlitwą jaka ukazała mi się w przeglądarce, była nowenna Pompejańska. Byłam tym bardziej zdziwiona, gdy dowiedziałam się, że polega ona właśnie na odmawianiu Różańca Świętego. Po zasięgnięciu informacji o tej nowennie, bez namysłu rozpoczęłam tę piękną modlitwę.

W czasie 54 dni nowenny szarpały mną różne emocje. Podczas odmawiania przechodziłam przez śmiech, spokój, smutek, przygnębienie a nawet płacz. Dostałam jednak wiele łask od Matki Bożej. Oddałam Jej swoje życie, żeby ona nim kierowała, nie ja, żeby pomagała mi podejmować w życiu dobre decyzje, zgodne z najświętszą wolą Bożą.

Podczas nowenny (już w drugim tygodniu) Matka Boża pozwoliła mi bliżej poznać chłopaka, a raczej kolegę, z którym znaliśmy się już od pięciu lat i który od zawsze mi się podobał. Pewnego dnia zwrócił na mnie uwagę, zaczęliśmy rozmawiać. Po kilku spotkaniach otworzyły mi się jednak oczy i doszłam do wniosku, że ten chłopak nie jest dla mnie. Nie dogadywaliśmy się. Maryja chciała mi dać do zrozumienia, że nie nadszedł jeszcze właściwy moment, żebym poznała tego jedynego, a gdy już nadejdzie, to Matka pozwoli mi właściwie rozpoznać go... Kolejną łaskę, którą otrzymałam, a której się nie spodziewałam, było dostanie się na staż do pracy – zaraz po ukończonej szkole. Na dodatek moja praca jest zaledwie 5 km od miejsca zamieszkania. Inne osoby w moim zawodzie muszą czekać na taki staż (bywają przypadki, że po pięć lat) i z powodu pracy nieraz mieszkają daleko od rodziny. Dalej więc nie dowierzam, że to możliwe i jestem ogromnie wdzięczna Matce Bożej. Dzięki nowennie stałam się bardziej pokorna i wrażliwa na drugiego człowieka.

Apeluję GORĄCO do młodych ludzi, aby wszystkie swoje problemy i wszystkie sprawy, całe wchodzenie w dorosłe życie, polecali Matce Bożej i modlili się nowenną Pompejańską. Matka Boża kocha nas i nam pomoże...” (Justyna „Królowa Różańca Świętego” nr 3/2016).



„Mam 28 lat i teraz już wiem, że przed rozpoczęciem nowenny Pompejańskiej żyłam w strasznym grzechu, który sukcesywnie pchał mnie w przepaść. Zawsze byłam zarozumiałą, pyszna, czułam się lepsza od innych oraz przykładałam dużą wagę do rzeczy materialnych. Lubiłam imprezować, chodzić na zakupy i upiększać się w każdym calu. Chciałam od życia więcej i więcej, także w małżeństwie przestałam czuć się dobrze. Kłótnie z mężem miały miejsce codziennie, były pełne wyzwisk i przykrych zwrotów. Czułam, że powinnam rozstać się z mężem i pójść własną drogą.... Byłam wyczerpana, ale teraz wiem, że wszystko działo się z mojej winy.

Pewnego dnia gdy mąż był w delegacji, zaczęłam płakać jak nigdy dotąd i prosić Maryję o pomoc. Wtedy przypomniało mi się, że dostałam od siostry różaniec, który od dawna zalegał w szufladzie oraz ulotkę z modlitwą pompejańską. Od razu zaczęłam się modlić nie przestając płakać. Była to chyba najbardziej szczera modlitwa w moim życiu. Następnego dnia odczułam niesamowitą ulgę. Nie czułam już tej straszliwej pustki i braku wsparcia; wiedziałam, że Ktoś jest przy mnie i mnie wspiera. Usłyszałam w duchu: "Teraz już wszystko zmieni się, idź tą drogą".

Modliłam się nadal i niemal każdego dnia płakałam, a jednocześnie w ciągu dnia miałam ochotę śpiewać i uśmiechać się do ludzi. Chciałam więcej dawać innym, a nie tylko kupować i gromadzić rzeczy dla siebie. Bardzo złagodniałam, a mąż to zauważył. Widział jak się modlę i pewnego dnia uklęknął obok mnie... Zaczął kupować mi kwiaty bez okazji (czego dotąd raczej nie robił), pomagać w domu z własnej inicjatywy, częściej chodzić do kościoła. Nasze życie weszło na inny tor, na ten dobry, spokojny, trwały...

Zmiany dotyczyły nie tylko małżeństwa, ale także wychwalania Świętej Rodziny, podejścia do ludzi i wyznawanych wartości. Po tym wszystkim wiem, że nie dobra materialne, dobra pozycja zawodowa czy wszelkie uciechy tego świata są kluczem do szczęśliwego życia pełnego chwały, ale jest nim pokora, wzajemne wsparcie i życie dla innych” (Iza „Królowa Różańca Świętego” nr 3/2016).



„Nowennę Pompejańską odkryłam przypadkiem, kiedy pogrążona w smutku szukałam ratunku w modlitwie. Mój narzeczony, zawsze zdrowy, dobry, uśmiechnięty – pewnego dnia nagle zachorował. Trafił do szpitala, gdy w jedną noc wszystkie narządy wewnętrzne odmówiły posłuszeństwa. Przechodził z oddziału na oddział, ponieważ lekarze nie wiedzieli, co mu dolega. W jego ciele znajdowała się trucizna nieznanego pochodzenia. Po dwóch dniach pobytu na oddziale nefrologii, trafił na OIOM. Płuca zapalone i wypełnione płynem również przestały pracować. Został wprowadzony w śpiączkę farmakologiczną. Lekarze dawali mu małe szanse na życie 1-5%. Jego stan się wahał. Jednego dnia było lepiej, drugiego, o wiele gorzej.

Odmawiając nowennę czułam spokój, mimo iż stan narzeczonego był niepewny. Wiedziałam, że pewnego dnia nastąpi poprawa. I tak się stało. 23 grudnia 2015 roku, gdy, jak codziennie, przyszłam do niego, siedział na łóżku i oddychał tylko przy pomocy tlenu. Dodam, że tego dnia zakończyłam część błagalną nowenny. To był najpiękniejszy prezent po miesiącu śpiączki... Od tej pory wracał do zdrowia błyskawicznie. Dzisiaj mijają trzy miesiące od wyjścia ze szpitala. Mój przyszły mąż wrócił do swojej dawnej wagi, pracuje, zakończył kontrole lekarskie. Wielkimi krokami zbliżamy się do ślubu...” (Daria „Królowa Różańca Świętego” nr 3/2016).



„Urodziłem się w Warszawie, ale mieszkam w niewielkim, malowniczym podwarszawskim miasteczku. Mam 16 lat i chodzę do szkoły średniej... Od małego dziecka ciągle chorowałem. Wkrótce po urodzeniu zachorowałem na ciężką dolegliwość - pęcherzycę (cały byłem pokryty wrzodami), po czym zapadłem na krzywicę. Jednak _ jak mówi moja matka - dzięki Niepokalanej wyzdrowiałem i chodzę prosto. Potem zacząłem ciężko chorować na anginy i zapalenia oskrzeli. Nie było początku i końca. Żyłem antybiotykami. W drugiej klasie szkoły podstawowej opuściłem dwa i pół miesiąca nauki. Miałem już początki astmy... Mamusia bardzo kocha Matkę Bożą. Często klęka z całą naszą rodziną i odmawiamy Różaniec, który ja nazywam wieńcem kwiatów dla Maryi...

Gdy byłem w drugiej klasie, urodził się mój brat. Jednak to, że on i mamusia żyją, uważam za cud, za wyproszoną łaskę u najlepszej z matek, u Maryi. Przed porodem mamusia była bardzo ciężko chora, dwa miesiące leżała w szpitalu. Brat urodził się siedmiomiesięczny. Ważył 1kg 75 dag. Dwa razy przeszedł śmierć kliniczną. Mamusia przy cesarskim cięciu straciła 1,5 litra krwi... Wkrótce jednak mamusia z bratem wrócili do domu i powoli nabierali sił. Pewnego razu spytałem mamusię, co robiła żeby wyzdrowieć ? Odpowiedziała mi wówczas, że codziennie, leżąc w szpitalu, odmawiała Różaniec...

Matkę Bożą kochałem bardzo. Uważałem, że wysłuchuje Ona wszystkich moich próśb. Jeśli mnie coś boli, wtedy odmawiam Różaniec i wydaje mi się, że wówczas ból ustaje. Jednak w niedługim czasie przyszło następne cierpienie. Tatuś zachorował na raka pęcherza.

Bardzo cierpiał. Nie było żadnego ratunku. Ciągle modlił się o zdrowie do Pana Jezusa Miłosiernego i Matki Najświętszej. Zapamiętałem, jak tatuś męczył się w okrutnych bólach i wtedy powiedziałem, że Pan Bóg jest chyba katem, skoro może patrzeć na tak straszne cierpienie... Wówczas tatuś zwrócił mi uwagę, jak ja mogę tak mówić, bo co Pan Bóg daje, to jest dobre... Pamiętam, jak tatuś na dzień przed swoją śmiercią odmawiał z nami Różaniec. Nigdy nie zapomnę tego załamującego się, zbolałego głosu. Następnego dnia po przyjęciu sakramentów świętych konał spokojnie, oddając ducha Bogu. Nieraz myślę, jaki tatuś był dobry, o wiele lepszy ode mnie, że w tych okrutnych mękach ani razu nie narzekał na Boga i Matkę Najświętszą. Nie wypowiedział ani jednego słowa wyrzutu...” (Jej rycerz G. „Rycerz Niepokalanej” nr 10/1985 – tam znajdziesz całość).



„Modliłam się [prosząc w Różańcowej Nowennie Pompejańskiej] o zdrowie taty mojego chłopaka. Stwierdzono u niego obecność guza na nerce, dość dużego. Zdiagnozowano nowotwór.

Jak opisać ten czas ? Chodzenie od lekarza do lekarza i straszne wieści – za duża narośl, ciężka operacja, guz umiejscowił się także na odchodzącej od nerki żyle, więc pojawił się kolejny problem, bo narośl może się oderwać w czasie operacji, może trafić do serca i będzie koniec... Szukanie szpitala, który podjąłby się tego zabiegu... Odmowy... Ostatecznie lekarze krakowskiej kliniki powiedzieli, że przeprowadzą ten zabieg, ale czas oczekiwania wydłużał się, bo wielu pacjentów czekało w kolejce. W końcu nadszedł termin operacji: luty. Ten spory guz bardzo niepokoił onkologa. Jako znawca problemu wiedział on, że zabieg może stanowić wyrok śmierci.

I nagle zaczęło się dziać coś zadziwiającego, coś, co można określić jako początek cudów. Tenże lekarz obcy, nieznajomy, sam zaproponował, że skontaktuje się ze swoimi kolegami-lekarzami, a szczególnie z jednym specjalistą w tym zakresie (który, jak się potem okazało, był nie tylko chirurgiem, ale i specjalistą od naczyń, co było warunkiem koniecznym do wykonania tej operacji).

Ojca mojego chłopaka skierowano i szybko przyjęto na oddział. W niedzielę 8 lutego poddano go następnym badaniom, pobrano krew itp. We wtorek (wspomnienie bł. Bartola – przyp.red.) przeprowadzono operację. Była ciężka, z reanimacją ! Guz wycięto z nerką w całości. Ale następuje kolejny cud ! – Stan pacjenta stabilizuje się, on sam wybudza się po dwóch dniach ! Wyniki badań są dobre. Brak przerzutów ! Według lekarzy, sytuacja ta jest nierealna, nie przy takim guzie (w dniu operacji miał aż 20 cm średnicy !). Po prostu można to podsumować następująco: wszystkie cuda, które zdarzyły się, są następstwem nowenny Pompejańskiej ! To Maryi zawdzięcza ten człowiek życie !” (Edyta „Królowa Różańca Świętego” nr 2(10)/2014).



Celina, matka dwóch córek, opowiada, że kiedy mąż zostawił ją dla osiemnastolatki, dziewczynki (wówczas 12-letnia Klaudia i 10-letnia Augusta) postanowiły każdego dnia odmawiać Różaniec wraz z Radiem Maryja i łączyć się duchowo w Apelu z Jasną Górą, w intencji nawrócenia tatusia. Postanowiły, że będą to robić tak długo, aż prośba ich zostanie wysłuchana. Wtedy pomyślałam – mówi matka – „Wspaniałą mają intencję, ale jaka będzie ich wytrwałość w postanowieniu ?”.

Mijają trzy lata od momentu, jak z córkami zaczęłyśmy odmawiać Różaniec - kontynuuje. Jestem pewna, że Klaudia z Augustą dawno złamałyby postanowienie, gdyby nie Radio Maryja, które nas zawsze do tego dopingowało, każdego dnia i zawsze o tej samej godzinie. Podnosząc wczoraj słuchawkę telefonu, po długim czasie słyszę głos męża. Myślałam, że będzie się tłumaczył, gdyż ma długi w alimentach. On jednak pyta, czy przyjęłybyśmy go, bo chciałby powrócić. Odpowiedziałam: Zadzwoń jutro, zapytam jakiego zdania są córki, wiesz ile mają już lat. Byłam jednak zdziwiona ich dojrzałą odpowiedzią:

- Ależ mamo, ty nas pytasz ? Oczywiście, że należy tatę przyjąć i wszystko przebaczyć. Przecież mówiłaś nam, mamo, że jesteśmy w szkole Radia Maryja, że to zobowiązuje do ewangelicznej postawy, do bycia człowiekiem. Przyjęciem taty naprawimy zerwany most miłości rodzinnej, to będzie nasz zasiew dobra, a każdym spełnionym dobrem odnawia się oblicze ziemi” („By odnowić oblicze ziemi” str.97 – patrz bibliografia).



„Musiał to być początek roku 1916. W grudniu poprzedniego roku mój Tatuś skończył 18 lat, a młodszych do wojska nie powoływano. Został powołany na wielką wojnę... Babcia mojemu Tacie na pożegnanie dała drewniany różaniec, który miał pięknie rzeźbione paciorki „Ojcze nasz”. Ten różaniec był z moim Ojcem na polach Francji, szedł z nim przez Niemcy po ich kapitulacji. Dodam, że Tatuś szedł pieszo z Francji przez miesiąc, bo mieszkając w zaborze pruskim, walczył po stronie przegranych... Gdy wrócił do rodzinnej wsi, długo nie pobył z rodziną, zaraz z różańcem poszedł do powstania wielkopolskiego. Gdy powstanie się skończyło, drewniany różaniec poszedł ze swym właścicielem walczyć z bolszewikami.

Myślę, że to wtedy, w tych wszystkich zawirowaniach początku XX w. właściciel drewnianego różańca nauczył się codziennie go odmawiać i to mu zostało do końca życia. Nie znam drugiego takiego mężczyzny, który codziennie od młodości do śmierci odmawiałby Różaniec...” (Krystyna Dolczewska „Niedziela” edycja zielonogórsko-gorzowska 39/2003).



„Byłem młodym, dobrze zapowiadającym się studentem psychologii. Miałem też swoją pasję, jaką była siatkówka. Mój dzień wypełniony był nauką i treningami. Miałem też dziewczynę, z którą planowałem przyszłe życie. Po ludzku patrząc, byłem szczęśliwym człowiekiem. Wakacje spędzałem w górach lub nad morzem razem z moją dziewczyną Edytą. Często wyjeżdżałem również na zgrupowania drużyny, na których trenowaliśmy przed kolejnymi meczami.

Na jednym z takich zgrupowań uległem poważnemu wypadkowi. Doznałem złamania szyjki kości udowej, i to z przemieszczeniem. Musiałem iść na długi czas do szpitala. Leżałem unieruchomiony z nogą na wyciągu, co w zderzeniu z moim dotychczasowym, bardzo aktywnym trybem życia, było dla mnie prawdziwą męką. Wiele trudności i upokorzeń kosztowało mnie także to, że nie mogłem być samodzielny. Musiałem prosić innych o pomoc w podstawowych sprawach.

Edyta odwiedzała mnie najczęściej jak mogła, ale mnie krępowały te wizyty. Nie chciałem, żeby widziała, jak muszę prosić o basen, jak piję ze specjalnego kubeczka, jak nie potrafię się sam przebrać.

- Nie martw się - mówiła Edyta - wszystko będzie dobrze. Nie jesteś sam, masz przecież mnie.

Ale ja nie byłem dla niej równie miły. Stałem się małomówny i opryskliwy. Wydawało mi się, że Edyta lituje się nade mną, a tego nie chciałem za żadne skarby świata.

Pewnego dnia, gdy jak zawsze poprawiała mi poduszkę i pomagała zmienić bluzę od piżamy powiedziałem:

- Wiesz, nie przychodź już więcej do mnie. Nie chcę twojej litości.

- Ależ Jurku - prosiła Edyta - przecież ja cię kocham, nie odtrącaj mojej pomocy.

- Przecież wiem, że wolałabyś być teraz gdzieś nad morzem czy jeziorami, niż niańczyć kalekę w szpitalu.

- Każdemu może zdarzyć się choroba - przekonywała mnie moja dziewczyna.

- Ale nie mnie... - odpowiadałem butnie i odwracałem głowę.

Tak więc Edyta ograniczyła wizyty w szpitalu tylko do niedziel, ale i wtedy nie traktowałem jej uprzejmie. Zauważyła to moja mama, która bardzo Edytę lubiła, i powiedziała pewnego razu:

- Jureczku, dlaczego ją tak traktujesz? Nie odpłacaj złem za dobro, bo możesz ją stracić.

- Ja już nikomu nie jestem potrzebny. Po co jej kaleka?

- Jeszcze wrócisz do zdrowia - przekonywała mnie mama.

- Może tak, a może nie – odpowiedziałem - ale nie chcę, żeby Edyta widziała mnie w tym stanie.

- To jest brak pokory - powiedziała mama i miała rację, ale ja wtedy uważałem zupełnie inaczej.

Edyta odsunęła się ode mnie, nie chciała się narzucać. Przesyłała mi tylko przez mamę kurtuazyjne pozdrowienia. Mama mówiła, że dziewczyna cierpi. Ja też cierpiałem, ale nie przyznawałem się do tego. Leżałem więc i rozczulałem się nad swoim losem. Byłem unieruchomiony, obolały i nie było przy mnie Edyty.

I właśnie wtedy do Arka, mojego sąsiada dzielącego szpitalną niedolę, przyszła grupa młodzieży z oazy. Byli weseli, rozgadani - normalni młodzi ludzie. Nigdy nie zapomnę swojego zdumienia, gdy jedna z dziewcząt wyciągnęła różaniec i powiedziała:

- Teraz pomodlimy się za wszystkich chorych z tego pokoju, aby Matka Boża ich uzdrowiła. Zapraszamy i pana do tej modlitwy - zwróciła się do mnie.

Czułem się niepewnie, byłem bardzo zmieszany. Musiałem się w duchu przyznać, że nie modliłem się dawno. Zdawało mi się, że jestem za poważny na klepanie wyuczonych kiedyś modlitw. Edukację religijną skończyłem na bierzmowaniu w ostatniej klasie podstawówki. Później chodziłem do kościoła w Boże Narodzenie, czasem w Wielkanoc, w niedzielę raczej rzadko, a w dni powszednie nigdy.

Bardziej z uprzejmości niż z przekonania powtarzałem ze wszystkimi drugą część modlitwy „Zdrowaś Mario". Oazowicze przychodzili do Arka często i za każdym razem odmawiali różaniec.

Przyznam szczerze, że przed ich przyjściem, na myśl o modlitwie różańcowej ogarniała mnie radość i spokój. Młodzi odwiedzali Arka jeszcze przez trzy tygodnie, aż do jego wyjścia ze szpitala.

Zostałem na sali sam. Nie mogłem już czekać na wspólną modlitwę, było mi smutno. Wtedy poprosiłem mamę, żeby przyniosła mi z domu różaniec. Była bardzo zdziwiona, ale spełniła moją prośbę.

- Czy ty się umiesz modlić na różańcu, synku? - zapytała - Bo muszę przyznać ze skruchą, że nigdy cię tego nie uczyłam.

- Umiem, mamo - odparłem - od niedawna - i opowiedziałem jej o moim doświadczeniu z modlitwą różańcową.

Mój pobyt w szpitalu dobiegł końca. Znowu mogłem chodzić, tylko na razie nie było mowy o treningach. Z powodu długiej przerwy w nauce musiałem wziąć urlop dziekański.

Siedząc w domu i chodząc na rehabilitację, myślałem o swoim życiu - o ciągłym zabieganiu, o braku czasu na refleksję, o krzywdzie, jaką wyrządziłem Edycie, i o Bogu. Pytałem Go, czego ode mnie oczekuje...” („Opowiadania różańcowe” Elżbieta Śnieżkowska-Bielak – patrz bibliografia tam znajdziesz całość).



Błogosławiony Pier Giorgio Frassati przystojny student politechniki pełen radości i lubiany przez przyjaciół, czynnie uprawiający alpinizm, świetnie pływający, jeżdżący na rowerze, na nartach i konno; bardzo uzdolniony i obdarzony cechami lidera - ukazywany jest jako wzór dla współczesnej młodzieży. Mając wielką wiarę, której zawsze dawał jasne i czytelne świadectwo, gdziekolwiek się znajdował - pociągał do niej młodych ludzi ze swego otoczenia, zapraszając ich nie tylko na górskie wędrówki, ale także do udziału w nabożeństwach kościelnych, procesjach i adoracjach. Pragnął swe życie przeżyć jako służbę dla innych. Niestety, zmarł już w wieku 24 lat, zaraziwszy się chorobą Heine-Medina od biedaka, któremu służył swą opieką.

„Na pierwszy plan wybijało się jego umiłowanie Różańca. Nie tylko odmawiał go codziennie, ale gdy tylko się dało, wciągał do modlitwy innych. Zachęcał, inspirował, służył przykładem. Ksiądz Rinaldo Ruffini, salezjanin, mówił o Pier Giorgio: "Ileż to razy w hotelach czy górskich schroniskach uciszał nagle hałas, który często sam przedtem rozpętał, a co najmniej się do niego przyczynił, intonując swoim potężnym, choć niezbyt melodyjnym głosem różaniec, tak że siłą rzeczy przyłączali swoje głosy także i inni obecni nie należący do jego towarzystwa". – Ilu z nas zdecydowałoby się na taki krok wobec nieznanych sobie ludzi ? Zazwyczaj dopadają nas wtedy obawy, lęk przed wyśmianiem... Ale Pier Giorgio najwyraźniej nie miał takich hamulców... Moim testamentem – mówił – jest różaniec” („Królowa Różańca Świętego” nr 3/2013 – tam znajdziesz całość).

„Z kolei ksiądz Aleksander Roccati wspominając go, powiedział: "Jednego dnia, po Komunii świętej, którą przyjmował codziennie, a potem jako dziękczynienie odmawiał różaniec, śpiesząc się wyszedł z kościoła jeszcze z różańcem w ręku. Gdy schodził po schodach, jeden z jego towarzyszy widząc go zagadnął: "Pier Giorgio, stajesz się bigotem" "Nie - odpowiedział mu - jestem chrześcijaninem”.

André Frossard syn znanego francuskiego polityka i ateisty, wychowany w domu, w którym nigdy nie zaistniał temat wiary ani Boga – w wieku 20 lat doznał łaski nagłego, olśniewającego nawrócenia. Wkrótce, po przyjęciu chrztu, stał się gorliwym katolikiem, który w swoim życiu chrześcijańskim odznaczał się umiłowaniem modlitwy, szczególnie różańcowej... Na pytanie redaktora “Lourdes Magazine”, czy odmawia Różaniec, dał następującą odpowiedź: "Jest to moja pierwsza i moja jedyna modlitwa. Jeśli nie pozdrawia się gospodyni domu przy wejściu do Ewangelii, nie można zrozumieć słów Chrystusa... Cała Ewangelia staje się jasna, jeśli pozdrawia się Maryję. Bez tego pozdrowienia przebiega się przez tekst święty w buciskach lub skafandrze; wchodzi się tam z człowiekiem, a wychodzi z trupem na ramionach, nic więcej. Jeśli zaś pochylamy się przed Maryją tak jak anioł, Ona otwiera nam Ewangelię ! Maryja jest drzwiami Ewangelii ! Jeśli nie wchodzi się przez drzwi, przez Maryję, to głowa uderza o mur z cegieł" (wg ks.Józefa Orchowskiego).

Młodziutka Włoszka, Maria Cristina Ogier (czyt. Odżier), tercjarka franciszkańska, zmarła w wieku 19 lat pokonana przez ciężką chorobę. Mimo młodego wieku była tak dojrzała duchowo, tak dobra i życzliwa wobec wszystkich ludzi, tak wierna Bogu i kochająca Go, że 39 lat po jej śmierci, we wrześniu 2013 roku, został rozpoczęty jej proces beatyfikacyjny. "Miłość do Maryi i pełen zachwytu szacunek do Różańca, charakteryzowały całą jej duchowość. Jak tylko znalazła się w samochodzie, rozpoczynała Różaniec z rodzicami lub z innymi, którzy razem z nią podróżowali.

Idąc ulicą, odmawiała Różaniec razem z mamą. "Nie możemy mruczeć, bo wezmą nas za wariatki" - mówi Gina, jej mama. Matka i córka biorą się zatem za ręce. Uścisk oznacza, że pierwsza część "Zdrowaś Maryjo" jest skończona, teraz czas twojej modlitwy. Przechodząc pod drzwiami domów Cristina mówi: "Poślij im tę Zdrowaśkę. Kto wie, ile osób potrzebuje Maryi ! Módl się zawsze za innych" ("Czysta Gołębica" "Królowa Różańca Świętego" nr 2/2014 - tam znajdziesz całość).


reprod. z „Czas serca” nr 2/2015

„Mam na imię Emilia i jestem studentką pielęgniarstwa. Chciałabym podzielić się świadectwem o wydarzeniu, które zaistniało w moim życiu i które na zawsze zostanie w mojej pamięci.

Zdarzenie to miało miejsce rok temu. Wraz z koleżankami odbywałyśmy wtedy praktykę zawodową. Na sali szczególnego nadzoru leżał pacjent, który – jak się później dowiedziałam – umierał... Jego stan był ciężki: bardzo słabo oddychał, charczał. Nigdy wcześniej nie byłam przy człowieku, który umierał i nie wiedziałam jak mam się zachować. Wiedziałam, że nie mogę tylko stać i biernie patrzeć. Zastanawiałam się, jakie w tych wypadkach odmawia się modlitwy. Chciałam odmówić Różaniec, ale ze względu na to, że trochę by to trwało, szukałam krótszej modlitwy. Zupełnie nieświadomie sięgnęłam po różaniec, który zawsze noszę w fartuchu, przeżegnałam się i zaczęłam półgłosem mówić Koronkę do Miłosierdzia Bożego.. Za moimi plecami stały koleżanki i rozmawiały. Wtedy, po odmówieniu koronki, na słowa: "Święty Boże, Święty Mocny, Święty Nieśmiertelny, zmiłuj się nad nami i nad całym światem" – pacjent ucichł, a jego oddech stał się spokojny. Było to tak wymowne, że koleżanki, które stały za mną, przerwały rozmowę i ze zdziwieniem zapytały: co się stało ! Nie ukrywam, że sama się wystraszyłam. Odpowiedziałam, że pomodliłam się tylko i pacjent się uspokoił.

Po powrocie do domu nie mogłam przestać myśleć o tym, co się wydarzyło. Zaczęłam szukać informacji, jakie znaczenie ma Koronka do Miłosierdzia Bożego odmawiana przy osobach, które umierają oraz w ogóle, jak powinno się zachować przy konających. I to, co znalazłam w Dzienniczku św.Faustyny, po prostu mnie zatkało !"... Przez odmawianie tej koronki podoba Mi się dać wszystko, o co Mnie prosić będą (Dz.1541)... Każdą duszę bronię w godzinie śmierci, jako swej chwały, która odmawiać będzie tę koronkę albo przy konającym inni odmówią... Kiedy przy konającym inni odmawiają tę koronkę, uśmierza się gniew Boży, a miłosierdzie niezgłębione ogarnia duszę (Dz. 811)... O, jak bardzo powinniśmy modlić się za konających; korzystajmy z miłosierdzia, póki czas zmiłowania" (Dz.1035). Po przeczytaniu tych słów zaparło mi dech w piersi ! Nie wiedziałam, że jest to tak wielka modlitwa !. Nawet dziś, kiedy czytam te słowa, łzy napełniają moje oczy ! "Widziałam" cud, jakim jest Boże miłosierdzie...

Dodam jeszcze, że czasem podaję chorym do ręki różaniec. Szczególnie chorzy po udarach, którzy mają sparaliżowane ciało i nie potrafią mówić, zazwyczaj na widok różańca wybuchają tak żałosnym płaczem, że płaczą jak dzieci, a wtedy ja... płaczę razem z nimi...” (Emilia z Podlaskiego „Niezwykłe odkrycie” – „Miłujcie się” nr 4/2016 – tam znajdziesz całość”



Polski egzorcysta, od lat pracujący w Wielkiej Brytanii - ksiądz Piotr Glas, znany także z rekolekcji internetowych prezentowanych przez Youtube, których wysłuchały już miliony internautów, daje świadectwo o wielkiej mocy Różańca świętego: "Ostatnio czytałem - wyznaje - że Różaniec to modlitwa dla analfabetów, ale dzisiaj trzeba powiedzieć, że analfabetyzm religijny współcześnie osiągnął szczyt.

To prawda, że Różaniec jest dla analfabetów, bo, jak pisał Bartolo Longo - Różaniec dawniej był dla chłopów najlepszą modlitwą. Ale dzisiaj, choć umiemy czytać i pisać, to analfabetyzm religijny jest po prostu straszny, nawet w Polsce. Na Zachodzie to już jest nawet debilizm religijny. Ludzie nie znają podstawowych rzeczy i Różaniec okazuje się najwspanialszą, najpotężniejszą bronią dla tych analfabetów religijnych...

Tam, na Zachodzie, gdzie jest "debilizm religijny" nagle, przez Różaniec, ludzie zaczynają otwierać buzie, nagle zaczynają się modlić. Mówię im, że "nawet jeśli nie wiesz, nie rozumiesz, to módl się !". Nie jest to klepanie nawet jeśli nie rozumiesz wszystkiego. Ja też nieraz modlę się kiedy się śpieszę. A potem oni mówią mi ile łask otrzymują. W głowie i w sercu coś zaczyna się otwierać.

Nagle tym ludziom jakby zaczęły się przetykać takie rury stare, zardzewiałe, nie wiadomo co w nich jest [Rury niedrożne, bo nie używane przez modlitwę. A one prowadzą nas do Pana Boga]. No tak, bo te wszystkie kanały są jak naczynia krwionośne. Mówię czasem "duchowy zawał", kiedy ludzie dostają takich "zawałów duchowych". Duchowy zawał i koniec, bo to trzeba odetkać, bajpasy zrobić, przetkać to wszystko. Najlepszy na to jest Różaniec, jeśli nic więcej nie robimy.

Nie będę porównywał Różańca do Eucharystii, bo to jest zupełnie inny kaliber, ale większość katolików nic nie robi. Mówię więc im: "Weź różaniec i zmów go w autobusie, w samochodzie, gdziekolwiek jedziesz". I to kapitalnie przetyka rury, którymi nagle zaczyna płynąć łaska" (Królowa Różańca Świętego" nr 4/2015 - tam znajdziesz obszerną całość).



"...Pisząc, że homoseksualizm jest grzechem-zranieniem, a nie miłością, jestem w pełni przekonany, że to tak właśnie jest ! Zrozumienie tego – choć wiem na własnym przykładzie, że nie jest to łatwe – jest pierwszym krokiem do ozdrowienia.

Proszę Ciebie, który masz podobne skłonności: nie daj sobie wciskać kitu, że homoseksualizm jest naturalny. Ja, który też byłem w pewnym okresie homoseksualistą, wiem o tym dobrze. Nie piszę tego, aby Cię straszyć, lecz dlatego, że Bóg obdarzył mnie łaską wyjścia z grzechu. Proszę Cię również o to, aby pierwszą rzeczą, którą zrobisz po przeczytaniu tego listu, było pójście do spowiedzi. Choćbyś miał w konfesjonale spędzać po dwie godziny co trzeci dzień, to zrób to! Bóg pragnie Twojego szczęścia, a ja wiem dobrze, że homoseksualizm jest wielką do tego przeszkodą. Można to usłyszeć zarówno w wypowiedziach Jezusa, jak i na pewno sam czujesz w sobie, że ty taki nie jesteś i że chcesz się zmienić, lecz ciągle upadasz. Pamiętaj, nie poddawaj się nigdy.

Nawet Piotr Apostoł ciągle upadał: chcąc chodzić po wodzie, wpadł do niej, zaparł się Jezusa trzykrotnie, choć przed śmiercią przysięgał, że Go nie zdradzi. Lecz Piotr był wielki, bo potrafił zawsze powstawać. Nie liczy się to, ile razy upadasz, ile razy pożądliwie patrzysz na innego mężczyznę – ważne jest to, czy chcesz się zmienić, czy pragniesz uzdrowienia, czy umiesz stanąć przed Bogiem i powiedzieć: “Panie, wiem, że jestem robakiem w Twoich oczach. Lecz Twoim robakiem. Dlatego, proszę, okaż mi swe miłosierdzie i uzdrów mnie. Widzisz, że upadam, lecz pragnę powstać i iść dalej – do Ciebie, mój Panie Jezu, mój Zbawicielu”.

Jeśli nie jesteś w stanie przyznać się do słabości, jeśli we wnętrzu nie czujesz skruchy, módl się, abyś ją poczuł. Aby Bóg obdarzył Cię łaską skruchy w sercu. Pragnę w tym miejscu jeszcze raz podkreślić, że szatan ciągle będzie nas potępiał. Choć od mojego uzdrowienia mija rok, to ciągle szatan mnie oskarża, przypominając mi, kim byłem. Robi tak, gdyż przegrał, a zwyciężyło Boże miłosierdzie. Bóg sam w swoim słowie pociesza nas, mówiąc: “Jeżeli więc ktoś pozostaje w Chrystusie, jest nowym stworzeniem. To, co dawne, minęło, a oto wszystko stało się nowe (2 Kor 5, 17)”....

Pamiętaj, że Bóg stworzył nas, abyśmy byli święci. Jezus pragnie naszego nawrócenia i zrobi wszystko, aby ono się dokonało. Ogranicza Go jedynie nasza wolność. Dlatego wręcz błagam: módl się o to, aby Bóg uzdrowił Twoje serce, ażeby się ono całkowicie poddało Jego woli. Że choć może do końca nie rozumiesz, co tak naprawdę się z Tobą dzieje, to oddajesz się Jezusowi całkowicie, gdyż On jest naszą Drogą i naszym Życiem.

Po drugie: jeśli jesteś już w okresie uzdrawiania Cię przez Boga – potrzeba tu również czasu – to pamiętaj o jednym: Jezus nigdy, przenigdy Cię nie potępia. Kiedy się przewrócisz, On zapragnie podać Ci swoją rękę. Również nie zapominaj o Maryi, która jest naszą Mamą i która pragnie naszego szczęścia. A naszym szczęściem jest wolność w Bogu. Nie wolność tego świata, lecz Boża wolność i miłość, która naprawdę działa cuda. Jeśli czujesz w sercu oskarżenia, to jest to sprawka szatana – on się lęka, bo Cię traci. Lecz nie bój się! Chodź często do kościoła, spowiadaj się od razu po każdym upadku, adoruj Jezusa, proś Ducha Świętego o dar wolności oraz módl się na różańcu. Ostatnie doświadczenia uczą mnie, że szatan boi się także poświęconych rzeczy. Dlatego miej przy sobie różaniec, krzyżyk, święty obrazek w portfelu. I walcz o Bożą wolność, o oczyszczenie, o uzdrowienie, o uwolnienie. A Bóg tak Cię poprowadzi, że sam będziesz zaskoczony. Pozwoli Ci prawdziwie kochać kobietę – Jego prawdziwą miłością.

Chcę Ci życzyć gorącej modlitwy, wytrwałej walki – nie samemu, lecz wyłącznie z Bogiem. Modlę się, aby Bóg obdarzył każdego, kto chce wyjść z homoseksualizmu, wytrwałością, a tym, którzy mają zatwardziałe serce – aby otworzyły się oczy. Aby zobaczyli, jak miłosierny jest Bóg, i zatopili się w miłosierdziu Boga, w łasce Jezusa, w natchnieniach Ducha Świętego” (Przemek “Jezus uzdrowił mnie z homoseksualizmu” “Miłujcie się” nr 4/2006 – tam znajdziesz całość)


reprod. z „Nadzieja i życie” nr 4/2016)

"Świat trwa jedynie dzięki oddechowi dzieci studiujących Torę – uczyli rabini. A może trwa również dzięki osobom przesuwającym palce na paciorkach różańca? Kto wie… Leszek Dokowicz [który jako operator i producent filmowy w latach 90 XX wieku współtworzył niemiecką scenę techno], zwiewający w piorunującym tempie ze świata techno i psychomanipulacji, w którym ugrzązł w Niemczech, na własnej skórze odczuł, że przekroczył granicę kraju, który dla wielu jest “republiką moherów klepiących codziennie zdrowaśki”. Odczuł ogromną ulgę, poczuł się chroniony, otoczony murem modlitw. – Żyłem 20 lat poza granicami naszego kraju – opowiada. – Od powrotu z mojego Egiptu dziękuję Panu Bogu każdego dnia za to, że pozwolił mnie i mojej rodzinie znowu zamieszkać w Polsce. W kraju, w którym tysiące ludzi każdego dnia odmawia Różaniec” (Marcin Jakimowicz).

„O nowennie Pompejańskiej słyszałam od dłuższego czasu. Osobiście chciałam ja odmawiać w intencji zdania mojej matury, która była i jest dla mnie bardzo ważna, ale zawsze coś stawało mi na drodze. Przede wszystkim był to wielki strach nie dlatego, że nie zdołam odmówić całej do końca, ale strach przed atakiem Złego. Tego bałam się najbardziej, miałam nawet koszmary. Zły chyba robił wszystko, abym tylko nie zaczęła modlitwy. I tak zwlekałam z miesiąca na miesiąc, z wielkim niepokojem. Pewnego wieczoru podczas modlitwy, poczułam w sercu pragnienie rozpoczęcia nowenny. To było w styczniu. Nowennę udało mi się odmówić do końca.

Na początku modlitwy, a w terminie składania deklaracji maturalnych, bardzo źle się poczułam, nie miałam siły wstać z łóżka a nawet się modlić. Nigdy mi się to wcześniej nie przydarzyło, więc domyśliłam się, kto może za tym stać. Pomimo tego Maryja bardzo mnie wspierała. Kiedy się modliłam, przestawałam się lękać, czułam opiekę i miłość. To było tak silne uczucie, że nie potrafię tego opisać. Nagle zaczęłam dobrze zdawać próbne matury, miałam ogromne chęci do nauki, która wcześniej przychodziła mi z trudem. Zdałam egzamin zawodowy, a tak naprawdę, to nie modliłam się w tej intencji i była przygotowana na poprawkę za kilka miesięcy. Jestem pewna, że to zasługa Maryi. Ponadto, kiedy kończyłam modlitwę, czułam się bardzo szczęśliwa. Niedługo zaczynam matury i mam pokój w sercu. Wierzę, że Maryja jest ze mną...” (Klaudia „Królowa Różańca Świętego” nr 4/2016).



„...Od października jestem studentką i trudno mi było przestawić się na inny sposób nauki. Najgorszy był w tym wszystkim fakt, że pomimo długich godzin spędzanych na nauce, nie zaliczałam kolokwiów. To mnie załamywało. Rozpoczęłam więc nowennę [Pompejańską] w intencji, aby uczenie się przynosiło upragnione efekty. Może nie dostałam tego czego oczekiwałam, czyli by wszystko zaliczać, ale dzięki tej nowennie otrzymałam siły, by nie poddawać się szybko i nie załamywać mimo niepowodzeń. Zauważyłam również, że dzięki nowennie do Matki Najświętszej, jest we mnie jakby mniej zła. Przed nowenną, gdy coś mnie zdenerwowało, w moich myślach roiło się od przekleństw, czułam się, jakby każda komórka mego ciała była rozzłoszczona. Zarówno w czasie modlitwy, jak i teraz, jeśli coś mnie zdenerwuje, już tak bardzo nie przeklinam w myślach, a nerwy bardzo szybko przechodzą.

Po skończeniu nowenny, każdego dnia staram się odmówić choć dziesiątek Różańca, bo modlitwa do kochanej Matki, daje mi siły do przezwyciężania trudności i wiem, że na Niej mogę zawsze polegać, że nigdy nie jestem sama, że Bóg i Ona bardzo mnie kochają i zawsze przy mnie będą...” (Iza „Królowa Różańca Świętego” nr 4/2016).



„Mam dwie młodsze siostrzyczki i brata. Wszyscy jesteśmy w Podwórkowym Kółku Różańcowym Dzieci. Podobnie jak nasi rodzice staramy się o to, aby mieć swój wkład w „odnawianiu oblicza ziemi”. Oprócz uczestniczenia w wieczornym Różańcu rodzinnym wielkiej Rodziny Radia Maryja, my odmawiamy swój „podwórkowy dziesiątek Różańca”. To nasz codzienny dar dla Matki Bożej.

Przed dziesiątkiem Różańca każdy z nas wypowiada przed Matką Bożą swoją intencję. Nasz czteroletni braciszek, Tadeuszek, z całą dziecięcą powagą powtarza zawsze to samo: „żeby Ojcu Tadeuszowi "Lydzykowi" źli ludzie nie "lobili" krzywdy i Matka Boża "chlonila". Po tych słowach bierze oddech i dodaje: "I mnie też, bo ja też nazywam się Tadeusz"... Słuchając Radia Maryja i oglądając Telewizje „Trwam” potrafię w swoim młodzieżowym środowisku stawać w obronie prawdy, bronię dzieci poczętych, jestem przeciwna czytaniu czasopism pornograficznych, braniu narkotyków i piciu alkoholu. Lubię powtarzać: "Życie jest darem Stwórcy, trzeba je przeżyć pięknie" (Agnieszka lat 16, Warszawa – „By odnowić oblicze ziemi” zeszyt 1/2007).

„Na cmentarzu służewskim, obok kościoła świętej Katarzyny, właściwie cały czas mówiliśmy Różaniec: czekając aż wszyscy dotrą, wyruszając z konduktem do grobu, zasypując trumnę Basi. Ciągle powtarzało się miarowe, pełne mocy pod zachmurzonym niebem Warszawy „Zdrowaś Mario”. To była jej modlitwa – Różaniec Basi”.

Fragment ten nawiązuje do nadzwyczaj wzruszającego filmu o młodej, 31 letniej kobiecie, u której stwierdzono chorobę nowotworową w czasie, gdy była w stanie błogosławionym, oczekując upragnionego dziecka. Mały Mateuszek żyje dzięki heroicznej postawie jego mamy, która zdecydowała się złożyć ofiarę z własnego życia, aby on mógł żyć. Czekając na narodzenie dziecka, Basia, na szpitalnym łożu boleści zdążyła jeszcze napisać piękne, wzruszające rozważania do części bolesnej Różańca świętego. _Zajrzyj na stronę http://swiatlopana.com/4762/film-o-basi/ i pobierz film).

Żywy Różaniec młodych


reprod. z „Różańca” nr 10/2015

„W ostatnich latach młodzież podejmuje różne inicjatywy różańcowe, wśród których szczególne miejsce zajmują wspólnoty Żywego Różańca.

Roksana Latoska ma 20 lat, studiuje i pracuje, co nie przeszkadza jej aktywnie uczestniczyć w życiu swojej parafii pw. św.Mateusza Apostoła i Ewangelisty w Warszawie. Od roku jest zelatork w młodzieżowym kole różańcowym. "Jak to się zaczęło ? Pewnego dnia o.Daniel powiedział mi, że ma propozycję nie do odrzucenia, która polegała na odmawianiu jednego dziesiątka Różańca dziennie w intencji rodzin z naszej parafii. Zgodziłam się, bo bardzo lubię modlitwę różańcową i mam z nią miłe wspomnienia.

Po dwóch miesiącach zostałam poproszona o utworzenie młodzieżowego koła różańcowego, którego patronką została Chiara Luce Badano. Chetnej młodzieży było dużo, dlatego powstało również drugie koło. Modlimy się w różnych intencjach, w zależności od potrzeb, co daje nam ogromną satysfakcję i radość. Nasze tajemnice wymieniamy co miesiąc po Mszy świętej, a od jakiegoś czasu zaczęliśmy śpiewać pieśni maryjne jako formę dziękczynienia...".

„Z kolei na południu Polski zawiązały się koła różańcowe w Miejskim Gimnazjum nr 3 w Knurowie. Marta Szkoda bardzo lubi modlić się na różańcu, nosi go na ręku zamiast bransoletki. Dzięki temu zawsze pamięta, by odmówić swój dziesiątek np. w drodze do szkoły.

"Na początku roku szkolnego pani katechetka ogłosiła, że w naszej szkole powstaje grupa różańcowa i zachęcała wszystkich do włączenia się w nią. Ja zgłosiłam się jako pierwsza. Dwie osoby z mojej klasy także zapisały się do grupy Żywego Różańca, więc nie jestem sama. Pani Basia mówi nam, czy w danym tygodniu modlimy się w intencji własnej, czy z góry określonej. Był czas kiedy wszyscy modliliśmy się np. za osoby przygotowujące się do bierzmowania, natomiast podczas ferii każdy mógł znaleźć własną intencję. Od pani katechetki dostajemy obrazki z podpisaną tajemnicą i wymieniamy się nią co tydzień żeby zawsze mieć inną tajemnicę do rozważania"...

Modląc się na różańcu, młodzi wypraszają łaski dla swoich rodzin, dla przyjaciół, dla Kościoła i świata; rozważają tajemnice zbawienia i kształtują swoje postawy, przyczyniając się do budowania cywilizacji miłości” (s.Augustyna Łukaszuk CSL – „Młodzież w szeregach Żywego Różańca” – „Różaniec” nr9/2014 – tam znajdziesz całość).


reprod. ze strony httpplock.gosc.pldoc3466785.Rozancowa-szansa - Kopia

„Gdy dzisiaj odmawialiśmy z młodzieżą różaniec, pomyślałem sobie przez chwilę: „I co to da?”. Głupiec. Potem spojrzałem się na Najświętszy Sakrament. „Ojcze nasz... któryś jest w Niebie...”. Głos młodego chłopaka rozbijał się o cząsteczki powietrza. Przebijał się przez czas i przestrzeń. Ulatywał do Nieba. Jedna myśl mi przez serce przemknęła. Pan Jezus spogląda na nas i mówi po cichu: „Pójdź za Mną...”. Poszliśmy. Do Ogrójca, na biczowanie, na cierniem ukoronowanie, potem na drogę krzyżową, wreszcie na Jego ukrzyżowanie i śmierć. Mnóstwo krwi, bólu i ludzkiej rozpaczy. Modlitwa różańcowa to wędrówka drogami Jezusa. I Jego Matki. Uczepiasz się różańca, jak liny albo łańcucha wysoko w górach. Wiesz, że musisz iść do przodu, wspinać się, nie ma odwrotu. Jego życie przenika się z twoim. Przecież mówimy na początku Różańca: „Wierzę w Ciebie”...”...

Kocham modlić się na różańcu. I dlatego zawsze, gdy odmawiam go z moją kochaną młodzieżą, czuję się jak w Niebie. I jestem szczęśliwy, że tylu młodych ludzi w Stargardzie, modli się różańcem. Pragnę was na koniec o modlitwę poprosić. Za Bożym natchnieniem (wierzę w to głęboko) powstaje w naszej Parafii Żywy Różaniec Młodych. Można powiedzieć zgłosiło się dużo chętnych. Może uda się zrobić nawet cztery „róże”. Zawierzcie dziś w swojej wieczornej modlitwie tych wspaniałych młodych żołnierzy Jezusa, którzy nie lękają się iść pod prąd. Niech ta młoda Armia Pana przemienia świat. Wiem jedno. Nie mamy złej młodzieży. Mamy kochaną, wrażliwą i wspaniałą młodzież. Czasami wielu się z nich mocno zagubi. Dlatego tworzymy tę Armię. Chcemy duchowo i różańcem powalczyć o dusze młodych. Skoro Maryja zachęca - warto Jej zaufać. „Odmawiajcie różaniec” (ks.Rafał J.Sorkowicz SChr) Źródło: http://www.fronda.pl/blogi/ks-rafal-sorkowicz-schr/zywy-rozaniec-mlodych,36140.html - tam znajdziesz całość.

„Jeśli różaniec zostanie dobrze przedstawiony, to jestem pewien, że sami młodzi będą w stanie raz jeszcze zaskoczyć dorosłych, przyjmując tę modlitwę i odmawiając ją z entuzjazmem typowym dla ich wieku” (św.Jan Paweł II RVM 42).

„Inicjatorem pomysłu aby powstała róża, w której będzie modliła się młodzież, był ks.Roman Kot [moderator Żywego Różańca diecezji warszawsko-praskiej], który poprosił mnie, abym to ja taką różę poprowadził. Miałem zebrać 20 młodych osób, które codziennie odmawiałyby Różaniec. W pierwszej chwili nie byłem przekonany czy to się uda. Ale przyszła mi z pomocą Matka Boża, która wskazywała młodych ludzi chętnych do modlitwy i wstąpienia do róży. W większości są to osoby należące już do oazy oraz ministranci, ale nie tylko, gdyż do założonej przeze mnie róży należą również dwaj moi koledzy z klasy. Uważam, że modlitwa różańcowa jest wielkim darem i źródłem siły dla nas. Pomaga nam w codziennym życiu i wyprasza wiele cudów.

Podczas zapisywania młodzieży do naszej róży, której patronem jest św.Stanisław Kostka, usłyszałem od jednego z kolegów, że nie chce należeć do kółka, bo uważa to za stratę czasu. Jednak po kilku tygodniach gdy zadzwoniłem do niego z pytaniem, czy nie zmienił zdania, usłyszałem, że chce wstąpić do kółka. Od tamtej pory odmawia codziennie ze swoim ciężko chorym bratem dziesiątek Różańca i – jak sam mówi – modlitwa ta pomaga mu wzmocnić się duchowo w przygotowaniu do sakramentu bierzmowania. Moim ogromnym pragnieniem jest, aby w czerwcu, wspólnie z księdzem Romanem, zorganizować pielgrzymkę kół różańcowych dzieci i młodzieży z naszej diecezji na Jasną Górę do Matki Najświętszej” (Artur Pyrzyński „Młodzieżowe koła różańcowe” - „Różaniec” nr3/2013).

Różaniec za różaniec

Różaniec kojarzy się często, zwłaszcza młodzieży, z babcią siedzącą w fotelu i w skupieniu przesuwającą paciorki. Młodzi ludzie nie zdają sobie sprawy, jak wiele łask może na nich spłynąć dzięki tej modlitwie. Ciężko jest zmotywować młodego człowieka do Różańca. Jednak... s.Nikoli Grzegorzek, służebniczce Najświętszej Maryi Panny, naszej katechetce, to się udało. "Różaniec za różaniec" to inicjatywa podjęta przez wielu młodych ludzi, którzy w Roku Życia Konsekrowanego, pragnąc otoczyć modlitwą osoby zakonne, ofiarowali im w darze dziesiątek Różańca, który będą odmawiać w ich intencji. Inicjatywa ta polega na prostej wymianie: ktoś daje ci różaniec, a ty w zamian modlisz się za niego na tym różańcu.

Na początku całej akcji siostra Nikola poprosiła braci i siostry z różnych wspólnot zakonnych o różańce dla nas, uczniów ekonomika w Tarnowskich Górach. To, co wydarzyło się w ciągu następnych trzech tygodni, przerosło nasze najśmielsze oczekiwania. Zamiast 380 różańców, o które prosiła siostra Nikola, dotarło ich aż 3720 ! Akcja "Różaniec za różaniec" zmieniła nasze spojrzenie na modlitwę różańcową, a oprócz tego stała się motywacją do modlitwy. Prawie wszyscy uczniowie naszej szkoły chcieli dostać różańce, a przy tym przez rok modlić się za daną siostrę lub brata. Przy losowaniu było wiele radości. Przysłane różańce pochodziły z różnych krajów. Do nich dołączona była informacja o nadawcy – imię, zgromadzenie; zdarzały się też zdjęcia. Niektórzy rozpoczęli korespondencję z ofiarodawcą, wymianę myśli i intencji do wzajemnej modlitwy.

Nie minął miesiąc, a już wielu z nas doświadczyło łask dzięki tej modlitwie. Te różańce naprawdę działają ! Ta modlitwa zbliża nas do Boga, do Maryi i do siebie nawzajem, bo modlimy się wspólnie, otwierając swoje serce na Boga. Zaletą tej inicjatywy jest zwrócenie większej uwagi na siostry i braci, którzy poświęcili swoje życie Bogu. Jest to dla nas młodych niezmiernie ważne, bo chyba rzadko zastanawiamy się, kim jest siostra zakonna, dla kogo żyje i po co takie życie... Pragniemy podziękować siostrze Nikoli, dzięki której powstała akcja "Różaniec za różaniec", a także Siostrom i Braciom z różnych zgromadzeń. Gdyby nie Wasza chęć, głęboka i piękna wiara w Boga oraz w młodzież polską, nie byłoby również tej inicjatywy, a my nie odkrylibyśmy na nowo piękna modlitwy różańcowej. Można śmiało powiedzieć, że akcja "Różaniec za różaniec” jest wielkim zwycięstwem dobra nad złem. Dziękujemy wszystkim modlącym się, bo pokazujecie, jak ważna jest wiara w naszym życiu” (wg Klaudii Szewczyk, uczennicy kl.IVb z Technikum Ekonomiczno-Handlowego w Tarnowskich Górach „Różaniec za różaniec” - „Różaniec” nr 1/2015 – tam znajdziesz całość).



Modlitewne inicjatywy Krucjaty Młodych

„W dniach 28 maja, 25 czerwca i 24 września i 22 października [2015 r.], w centrum Wrocławia (pod kościołem garnizonowym), członkowie Krucjaty Młodych po raz kolejny zorganizowali spotkania modlitewne w intencji chrześcijan prześladowanych na całym świecie. Podobne spotkania miały miejsce już na początku 2016 roku (28 stycznia i 24 lutego), kiedy to publiczne modlitwy wrocławskiej Krucjaty młodych, odbywały się przy płonących zniczach ustawionych w kształcie litery "nun" (pierwsza litera arabski9ej wersji słowa "nazarejczycy", którą islamiści naznaczają domy wyznawców Chrystusa), symbolizującej solidarność z chrześcijanami Bliskiego Wschodu. Zebrani modlili się o wytrwałość w wierze i cnotę męstwa dla wszystkich, którzy cierpią za wierność Panu Jezusowi. Intencją modlitw było także zadośćuczynienie za zbrodnie prześladowców oraz prośba o ich nawrócenie.

Natomiast w Warszawie, dniu 12 czerwca [2015 r.] przy Krakowskim Przedmieściu, warszawska Krucjata Młodych zorganizowała spotkanie pod figurą Matki Bożej Pasławskiej,. Różaniec oraz Koronkę do Bożego Miłosierdzia ofiarowano w intencji zadośćuczynienia Bogu i Matce Najświętszej za grzech sodomii oraz nawrócenie uczestników tzw. "Parady Równości", która następnego dnia przeszła ulicami stolicy...” („Przymierze z Maryją” nr 83 i 85/2015)).

"Ostatnio spotykam coraz częściej młodych ludzi, którzy odmawiają Różaniec, mając nadzieję, że dzięki temu Pan przemieni ich wewnętrznie. Inni chcą uprosić u Boga wielkie sprawy, na których im zależy. Jednak są też i tacy, dla których jest to konkretny sposób spotkania z tymi, których kochają: z Bogiem, z Maryją czy świętymi. Wymienię jeszcze tych, którzy w tej modlitwie jaśniej i prościej widzą swoje życie" (ks.Robert Grohs).

Jeśli trudno Ci uwierzyć, że właśnie dzisiaj młodzi ludzie coraz bardziej „garną się” do Różańca, wykazując w tym wiele ciekawych inicjatyw, to zajrzyj pod hasła: KAMPANIA RÓŻAŃCOWA – PODAJ MNIE DALEJ, MODLITWA ZA MODLITWĘ, ZDROWAŚKI Z KOMÓRKI, PATROLE RÓŻAŃCOWE, WYCHOWANIE RÓŻAŃCOWE (Żywy Różaniec Dzieci i Młodzieży, Różaniec Misyjny Dzieci), PODWÓRKOWE KÓŁKA RÓŻAŃCOWE, PAŹDZIERNIKOWY RÓŻANIEC MISYJNY ONLINE... Poza tym, pod wieloma innymi hasłami na naszej stronie też znajdziesz „coś” na temat Różańca młodych.


SZKOŁA MODLITWY RÓŻAŃCOWEJ


httpwww.nmp.pl22-rok-liturgiczny

W liturgiczne wspomnienie św.Jana Pawła II, 22 października 2014r. zainaugurowano comiesięczne spotkania Szkoły Modlitwy Różańcowej dla Młodych. Nauczanie prowadzi ks. dr Wojciech Rebeta - ojciec duchowny lubelskiego seminarium duchownego.

"Trudno tylko mówić o różańcu, a nie modlić się na nim. Te spotkania mają służyć temu, abyśmy coraz lepiej umieli modlić się na różańcu i aby ta modlitwa była nam pomocą w naszym życiu. Modlitwa jest darem dla człowieka i pewną służbą, która przyczynia się do tego, że człowiek, który się modli może dobrze, po chrześcijańsku żyć. Modlitwa i życie się wzajemnie przenikają i wspomagają - powiedział we wstępie ks. Rebeta.

Różaniec to jest modlitwa, ale jednocześnie jest to też szkoła życia chrześcijańskiego. Odmawiając różaniec, zgłębiając tajemnice łatwiej nam żyć. Zatem różaniec pod tym względem jest nie do przecenienia. Jednak ktoś powie, że różaniec jest bardzo prosty. Tak prosty, że nie trzeba się go uczyć, jeśli się wie, jakie są tajemnice, że odmawia się określone modlitwy i się je powtarza. Przecież jest to tak proste, że na różańcu modli się dziecko, osoba dorosła i starsza, a też osoba wykształcona i nie. Jednak różaniec jest bardzo głęboki, jest nie do zgłębienia - mówił kaznodzieja podczas konferencji otwarcia Szkoły Modlitwy Różańcowej dla Młodych.

"W pogłębiającej się świadomości chrześcijańskiej różaniec winien być coraz bardziej sposobem "modlenia się Ewangelią" i życiem Zbawiciela" (wg Edmunda Misiołka).

Ojciec duchowny podzielił się także swoimi doświadczeniami, przeżyciami i refleksjami dotyczącymi modlitwy różańcowej. - Te spotkania mają się stać dla nas okazją do formacji duchowej, do kształtowania naszego życia. Zatem odkrywając różaniec odpowiemy sobie na pytania po co żyję, kim jestem, gdzie jest Bóg, jak z Nim rozmawiać, co On mi mówi, jak mam odpowiedzieć na Jego Słowo - ks. Rebeta podał plan ramowy cyklicznych spotkań Szkoły.

Jako receptę na dobre odmawianie różańca, ojciec duchowny podał trzy etapy modlitwy różańcowej. Wymawianie przypisanych formuł, medytacja tajemnic różańcowych, by chwytać jeden wątek dla umysłu i dla serca oraz skupienie się na Imieniu "Jezus", które znajduje się w centrum modlitwy maryjnej.

Szkoła Różańca jest najlepszą szkołą. Z reguły w szkole nie można ściągać, zaś w szkole modlitwy należy ściągać. Ściągać z przykładu świętych, którzy pokazują nam co i jak robić, jak żyć i jak się modlić. To od nich mamy czerpać przykład - zakończył kaznodzieja.

Spotkania odbywać się będą w każdą drugą środę miesiąca o godz. 19:00 w kościele pod wezwaniem Świętego Ducha w Lublinie"(KAI źródło: http://liturgia.wiara.pl/doc/2215434.Szkola-Modlitwy-Rozancowej).

"Wyruszając w drogę zabierajmy ze sobą nie tylko telefon komórkowy, ale przede wszystkim różaniec, abyśmy mogli w każdej chwili połączyć się z naszą Matką i uzyskać od Niej pomoc, radę czy pocieszenie"(http://sercempisane.blog.pl/2013/10/03/rozaniec-modlitwa-prostoty/)

LEKCJA RÓŻAŃCA


reprod. z „AMA” nr 1/2012

ks.Dominik Poczekaj

"Pamiętam, jak niełatwą rzeczą było dla mnie wytrwać na różańcu. Jako bardzo młody chłopak, służąc jako ministrant bardzo często stawałem wobec dylematu, czy iść na różaniec, czy na nim zostać, czy może zaraz po Mszy Świętej uciec do zakrystii i pójść do domu. Wiele razy byłem przeszczęśliwy, gdy starsi koledzy pozwalali mi pójść z kadzidłem, bo to zawsze było jakieś zajęcie, które umożliwiało trochę "opuścić różaniec" (czy po to, by iść rozpalić kadzidło, czy pod koniec piątej dziesiątki wyjść do zakrystii, by przygotować znów kadzidło do okadzenia). Męczące było dla mnie, jako młodego człowieka przeklęczeć pięć dziesiątek i wytrwać do końca bez kręcenia się i znudzenia. Po jakimś czasie odkryłem, że im mniej się ruszam, tym mniej mnie bolą kolana. Więc to już było jakimś dla mnie sukcesem, że w czasie różańca przynajmniej nie towarzyszył mi ból, który często do tej pory bardzo zniechęcał mnie do uczestniczenia w tym nabożeństwie. Ale to nie był jedyny problem. Niekończące się odmawianie zdrowasiek nużyło mnie i często nie mogąc skupić myśli, rozglądałam się dookoła siebie, albo myślami byłem bardzo daleki. Było mi trochę głupio, że przez moją służbę ministrancką jestem tak często na różańcu, a tak słabo wykorzystuję szansę tej modlitwy. Okazuje się, że na wszystko przychodzi odpowiedni czas i miejsce, nawet na naukę różańca… Otóż nie pamiętam dokładnie co i jak to się stało, ale dzisiaj widzę jak rzeczywiście modlę się tą modlitwą.

Po dziesiątce do końca...

Pamiętam jak kiedyś ktoś podkreślał, że w modlitwie nie chodzi o jej odmówienie do końca, zaliczenie, ale o staranne wypowiadanie słów tak, aby być ich bardziej świadomym. Później wielokrotnie bardziej skupiałem się na znaczeniu danego słowa, na rozważeniu go i odniesieniu modlitwy do konkretnych wydarzeń z życia. I tak każda "dziesiątka", w sposób naturalny przypisana została do konkretnych spraw, intencji. Łatwiej było mi rozważając jakąś kwestie w życiu, pochylać się nad nią rozważając kolejną tajemnicę. Nie czynię nigdy niczego na siłę, lecz staram się, aby modlitwa przeprowadzała mnie przez kolejne wydarzenia, rodząc we mnie właściwe światło - odpowiedź, sugestię, jakiś cel. Każda dziesiątka odpowiada za jakieś sprawy, ludzi, rodzaj prośby czy jakąś kwestię duchową dotyczącą mojego życia. Dzięki temu zyskiwałem przekonanie do modlitwy, rozważałem coraz głębiej tajemnicę i powierzałem Bogu to wszystko, co krążyło po moich myślach. Często sprawy same pojawiają się w ciągu dnia, przez co odkrywam wewnętrzne przynaglenie, aby w jakimś momencie dnia zwyczajnie pochylić się nad daną tajemnicą i ją rozważyć. Dzięki temu przez cały dzień zbiera się wiele dziesiątek, a ja czuję, że modlitwa rzeczywiście przenika moja codzienność; nie ważne jest wtedy dla mnie to, czy akurat w ciągu dnia odmówiłem wszystkie tajemnice radosne, czy też nie.

Tajemnice nie są taką znów tajemnicą.

Kiedy jestem w kościele i wsłuchuję się jak ludzie z dziwną manierą odmawiają różaniec, zastanawia mnie co dla takich osób jest rzeczywiście ważne. Wielu księży, oprócz zapowiedzenia tajemnicy nie robi dalszego jej rozważenia, tylko od razu przechodzą do modlitwy. Zastanawia mnie, co w tym różańcu jest w takim razie najważniejsze. Przecież modlitwa jest akompaniamentem do tajemnicy, którą rozważamy, a nie na odwrót; rozważanie jest początkiem odmówienia kolejnych zdrowasiek. Tajemnica, jeśli jest rozważana, a potem w jakiś sposób odnoszona do naszej codzienności, to w ostateczności staje się wyzwaniem - wzorem postawy, którą możemy wprost realizować w swojej codzienności, albo możemy zaczerpnąć z niej jakąś duchową inspirację, która pozwoli wprowadzić w życie jakiś środek ubogacający. Dla mnie pochylenie się nad tajemnicą różańca, czy to radosną, światła, bolesną, czy chwalebną, jest zawsze okazją do kontemplacji rzeczywistego wydarzenia, zgłębienia go, poznania Jezusa, który albo jest w niej wprost obecny, albo przy którego udziale te rzeczy się dokonują. Tajemnica jest źródłem do uniesienia swojego życia, jakiegoś momentu i ofiarowania go Bogu, który ma moc przemieniania i czynienia dobra z wszystkiego. Dzięki tajemnicom świat biblijny staje mi się bliższy, a spotkanie z Chrystusem bardziej autentyczne i żywe.

Droga Maryi, kurs w życiu.

Maryja jako osoba stoi na czele wszystkich ludzi, nie tylko ze względu na to, że została wybrana, ale również przez to, jakiej swoim życiem udzieliła odpowiedzi. Jest Ona dla mnie wspaniałym wzorem: życia Słowem, życia we współpracy z łaską, rodzenia Jezusa, wypełniania woli Boga, zawierzenia, przyjmowania cierpienia, itd. Jej życie jest szczególną drogą, na której tajemnice stanowią kolejne, ważne przystanki. Dzięki temu tajemnice stają się punktami mojego życia, osiami przemian, drogowskazami. Każda tajemnica może zawierać w sobie opis niezwykłego działania Boga, ale również wyraźną odpowiedź, która jest wynikiem współpracy z łaską Bożą. Każdy z nas pochylając się nad tą tajemnicą, wydarzeniem wiary, może odnaleźć inspirację dla swojej codzienności oraz kształt dla konkretnej postawy.

Dziś

Różaniec jest dla mnie trudną modlitwą, gdyż wymaga ode mnie konkretnej odpowiedzi. To już nie tylko kwestia odmówienia tej modlitwy, ale rozważenia i przyjęcia jej. Działanie jest sztuką współpracy z Bogiem, a codzienność daje wiele możliwości, aby różaniec stał się nieodzownym towarzyszem nie tyle jako modlitwa, co raczej jako program działania. Dziś staram się codziennie odmówić jakąś tajemnicę, rozważyć ją i wprowadzić w czyn. Nie tyle ofiarować płynące z niej łaski, co skupić się całym sobą na jakiejś sprawie i uczyć się od Maryi "nowego sposobu postępowania". W wieku sytuacjach różaniec dopinguje mnie również, aby dzielić się z innymi duchowymi owocami tej modlitwy i kształtować postawy innych w duchu konkretnej tajemnicy. Obecnie tajemnicą, która szczególnie leży mi na sercu jest Zwiastowanie. To ona wyznacza cele działań, ale również wszelkie postawy względem każdego człowieka - daru mi ofiarowanego i zadanego" (Źródło: http://doniek.poczekaj.pl/lekcja-rozanca/ )

„Odmawiaj jedną dziesiątkę dziennie, a zobaczysz, że Maryja będzie Cię zmieniała, a przez Ciebie świat. Ale pamiętaj, owoce Różańca są długo niewidoczne, dlatego wydaje się on nudny” (św.Maksymilian Maria Kolbe).

"Dla mnie modlitwa różańcowa, jest lekcją "ewangelicznej wyobraźni". Rozważając poszczególne tajemnicę, przede wszystkim staram się najpierw w wyobraźni namalować obraz tej sceny, którą rozważam. Oglądając ją z różnych stron, staram się sobie wyobrazić: gdzie w niej jestem, co robię, co mówię, gdzie patrzę itd. Po takim krótkim wyobrażeniu sceny, wzbudzam w sobie intencję mojej modlitwy i odmawiam "dziesiątkę"... W modlitwie nie chodzi tylko o zaangażowanie pamięci, rozumu, ale także wyobraźni i zmysłów: wzrok, słuch, wewnętrzny dotyk, wewnętrzny smak. Dzięki temu, możemy całym sobą zaangażować się w ten szczególny proces, jakim jest modlitwa. Modlić się całym sobą. Kontemplowanie scen ewangelicznych polega na widzeniu osób, jednej po drugiej; słuchaniu tego, co one mówią; na patrzeniu na to, co one czynią… Ostatecznie mamy wyciągnąć wnioski jaki to ma dla nas pożytek" (ks.Dominik Poczekaj - http://doniek.poczekaj.pl/rozaniec-modlitwa-obrazami/ - tam znajdziesz całość)

***

Zajrzyj pod zakładki RÓŻANIEC NA FALACH RADIOWYCH, W TELEWIZJI I W KINIE lub ZDROWAŚKI Z KOMÓRKI, gdzie znajdziesz ciekawą inicjatywę katolickiego radia „Fara” z Archidiecezji Przemyskiej, skierowaną specjalnie pod adresem maturzystów.

Zajrzyj także na stronę: http://swiatlopana.com/2972/rozaniec-mp3-oraz-rozwazania-rozancowe-ks-popieluszki/ Tam znajdziesz nie tylko zachętę : Różaniec – przyłączysz się ? ale także nagrania modlitw różańcowych na płytach audio i video – do pobrania. Wtedy nawet przy braku czasu będziesz mógł odmawiać różaniec z lektorem, podczas wykonywania jakiejś spokojnej pracy.

Polecamy również piękne nagranie Różańca śpiewanego w wykonaniu młodzieżowym

https://www.youtube.com/watch?v=L8DoGiOQNN4 (i Koronki do Miłosierdzia Bożego): na https://www.youtube.com/watch?v=yF1nkqrIKa4



„Chciałbym „rozprawić się z mitem, że Różaniec święty to modlitwa babć przez nie i dla nich wymyślona. Nigdy nie bagatelizuję siły modlitwy najstarszego pokolenia katoliczek, wierzę, że sam swą wolność, swoje nawrócenie zawdzięczam wiernej modlitwie różańcowej mojej babci Marysi; ale warto też wiedzieć, że słowa, które powtarzamy tyle razy na różańcu, dyktowali nam Jezus Chrystus, Archanioł Gabriel i święta Elżbieta. Nikt z tej trójki nie został babcią, nawet Elżbieta, której syn Jan Chrzciciel umarł bezpotomnie. Jednak to właśnie babcia powiedziała mi kiedyś: „Synku, pamiętaj, że różaniec masz zawsze przy sobie... Policz swoje palce, masz ich dziesięć. Zawsze możesz odmówić na nich Różaniec” (Rafał Porzeziński).


wróć do strony głównej